Nie mogło być inaczej, bo jak się je, to na co ma się ochotę, to się tyje. A jadłam, nie patrząc na kalorie, na BTW i w ogóle wolna amerykanka, bo godziny posiłków wedle zapotrzebowania, nie zegarka jak dotąd :) zwłaszcza szał był jeśli o słodkie chodzi, bo przecież właśnie słodkiego na diecie nam najbardziej brak. Przytyło się aż 3 kg, ale co szybko doszło, szybko sobie pójdzie, nieprawdaż? :)
Teraz kilka dni grzeczniutko i dietetycznie, bo to niestety jeszcze nie koniec rozpusty w tym roku. Sylwester i Nowy Rok przed nami, więc kolejne okazje do niesubordynacji dietetycznej. A co tam ;) A mam w planach zrobienie tiramisu i ciasta krówka. Oj, będzie znów rozpusta ;)
Potem trzeba będzie dojść do przyzwoitej wagi na poziomie 60-61kg i upragniona stabilizacja wagi.
Dziś sałatka owocowa była na śniadanie- gruszka, kiwi, truskawki, mandarynki.
Na drugie, zmiksowałam co zostało z odrobiną wody i szpinakiem. Breja błotna wyszła, ale smaczna ;) Na obiad gotuje się zupa krem z pora, pieczarek, ziemniaka i cebuli. A na podwieczorek i kolacje będzie bananowe latte z bezkofeinową kawą, o! :)
Wszystkie świąteczne ciasta zniknęły, a treściwe dobra mnie jakoś nie kuszą, więc musi być dobrze. W znaczeniu, że waga musi spadać, a sio :) Jutro też mam zamiar jeść leciutko, jeszcze do końca nie wiem co, ale na pewno bardzo dietetycznie.