Nie liczyłam cały tydzień kalorii, nie ważyłam składników. Taki test, czy potrafię samodzielnie trzymać się wytycznych i nie przytyć.
Poniedziałek był dniem rozpusty, kiedy to po tygodniu bez słodyczy, pozwoliłam sobie na tort bezowy :) Kolejne dni bez wielkiej rozpusty, ale ze skromnym podjadaniem. A to banan, a to orzechy włoskie, czy kilka kostek ptasiego mleczka, albo innych czekoladek. Do czwartku waga była bez zmian, więc spoko był mój plan żywieniowy. W piątek czułam, że zjadłam za dużo i oczywiście sobota mnie powitała zwyżką na wadze. Niedziela - spadek nadwyżki na wadze i dzień w ogóle niedietetyczny, bo od jakiegoś czasu piekę w każdą niedzielę ciasto i hulaj dusza piekła nie ma ;). Fakt, że te moje ciasta są bez cukru, tłuszczu i mąki, ale jednak to nie danie z rozpiski. Dziś na tapecie, jabłecznik na jaglance, mniam.
Picie wody trochę kiepsko było w tym tygodniu, aktywność na przyzwoitym poziomie. Codzienne ważenie kontrolne obowiązkowe, żeby trzymać rękę na pulsie i nie popłynąć przypadkiem za bardzo. Nie popłynęłam, bo różnica w wadze między początkiem tygodnia, a dzisiejszym porankiem to tylko 200gram na plusie. Mam równe 62kg.
Zauważyłam że wyrobiłam w sobie zdrowy nawyk sięgania po szklankę z wodą. Wieczorem, kiedy tej szklanki pod ręką celowo nie mam, żeby w nocy nie wstawać do toalety, ręka mi czasem sama idzie w znajomym kierunku :).
Postanowiłam postawić sobie nowy cel i zawalczyć o 5 z przodu. Nigdy w dorosłym życiu nie ważyłam mniej niż sześćdziesiąt kg, więc wyzwanie jest mega. Motywacja też mega, bo kupiłam świetną tunikę, ale jest zbyt obcisła.
Do boju :)