Wczoraj mąż mnie zszokował wieczorem, dzwoniąc i oznajmiając, że on w poniedziałek do domu idzie. Nosz kurde. W piątek miał operacje i już się chcą go pozbyć? Na szczęście, dziś ordynator na obchodzie zadecydował inaczej. Ze względu na obrzęk, wypis nie wcześniej niż w środę. Dostanie ortezę i mają go odwieźć do domu.
A ja już się martwię jak dotrze do mieszkania. Wejście do bloku ma schody. Niby z boku jest podjazd dla wózków, ale wejść tam o kulach, pod górkę będzie chyba trudno, zwłaszcza, że podłoże jest ażurowe i nie wiem czy kula akurat nie będzie wpadała w te dziurki. Jak go na wózek nie wsadza i nie wwiozą, to nie wejdzie, orzeszku... Spać przez to nie mogę. Martwię się o wyjazdy na rehabilitacje, bo pewnie nie ma opcji na domową.
Jedno co mogłam, to kupiłam małe udogodnienie do kibelka. Niby taka prozaiczna rzecz, a jednak trudno wstać, kiedy jest się ograniczonym ruchowo. Mam nadzieję że dojdzie do środy. Przyda się na stare lata.