Luty marniutko w spadkach wagi. Co z tego, że był tydzień, kiedy spadł cały jeden kilogram, a poza tym kiszka. Nie liczyłam kalorii, polegałam na intuicji i diecie vitali, a widać trzeba liczyć i nie ma przebacz. Wczoraj musiałam przestać jeść już po 16stej bo mi się limit kalorii skończył. Tak czy inaczej luty z ogólnym spadkiem 1,7kg, zawsze to coś, no i to wyczekiwane 65 jest. W wiosennej kurteczce jest słuszny luz :)
Jeszcze tylko do czwartku mam kwarantannę, ale jak się w piątek ruszę, tak mnie nie szukajcie :) Już się nie mogę doczekać. Nie wiem jak ludzie mogą nie wychodzić z domu i dobrze im z tym. Ja nie potrafię żyć w zamknięciu. I już nawet nie chodzi o to ze mi zakupów brakuje, czy kontaktu z ludźmi, ale samego ruchu, powietrza, ubrania się i zrobienia „do ludzi”. Idąc przed siebie czuję się taka wolna i szczęśliwa. Frustracja narasta.
Mąż ma jeszcze tydzień zwolnienia pocovidowego, bo coś z płucami i ma zrobić prześwietlenie. Narzekał ostatnio na serce i ekg też niedobre. Dobrze, że chociaż czasem, jednak lekarze przyjmują pacjentów w przychodni. No i wiadomo, jak facetowi coś dolega, to zaraz umiera, więc chodzi i smęci, czym mnie dodatkowo wnerwia. Ale przejął psa i zakupy, więc jeden stres mi odpadł, bo nie muszę naginać przepisów.
Czekam na oficjalne przejęcie działki i w sumie dobrze, że się ślimaczy, bo i tak nie mogłabym na nią pójść. A z mnie coś trafia, jak patrzę na pogodę za oknem i widząc z okna ludzi na swoich działeczkach, a u mnie drzewka nawet nie pobielone i doopa.