Miały to być Mazury rowerowe. Ale upały🥵 zmieniły nasze plany.
Początek w piątek już w piątek. Spychowo_Zyzdrój_prawie Mokre. Km nie liczę, leniwie jest bardziej niż zwykle🤓. Dłuuugie poranki, śniadania z górą warzyw, jabłka na kolację. Obiady w stanicy. Ja: gotowane ziemniaki z koperkiem i sałatką (moja niechęć do mięsa mocno wróciła) S. sandacz oczywiście.
Jest zupełnie pusto, mijamy tylko nieliczne kajaki i to takie na godziny. I jeden ogromny obóz niemieckich nastolatków.
I zupełnie jest cicho, tylko dzięcioła słychać i skrzek czapli czasami. Nie ma wiatru, burza jakoś minęła nas bokiem, zostawiając piękne zdjęcia (a miałam nie brać aparatu, bo co tam na tych mazurach...). Woda ciepła i przejrzysta. Tylko te osy😠!!! Zjedzenie jabłka to walka, bo na środku jeziora, na wyspie porośniętej sosnami, jest ich całe stado i kawałek położony dla nich specjalnie ich nie interesuje, tylko ten mój!
Ale jak dotąd, ugryzła mnie tylko jedna i tylko w rękę i chyba tylko dlatego, że do tej ręki niechcący ją przygniotłam ręcznikiem.
Bolało takse i takse spuchło.
Środa - czwartek: po 20 km rower i po 0.5 h siłowni. Czwartek dodatkowo jeszcze 15 km rower wieczorem, już na działce.
Piątek 27 km rower przed wyjazdem (nastawiłam budzik na 6.40, żeby mieć czas). I już tylko relaks = wiosłowanie, wciąganie kajaka na brzeg i z powrotem, przenoski, rozbijanie namiotu i zykowanie wszystkiego, pakowanie tego do kajaka z powrotem. I pływanie w jeziorach👍.
Słucham Wellmania. Podoba mi się.