Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Tak trochę w zagrożeniu deszczowym upływał ten weekend ☔.
W piątek lało cały wieczór, ognisko było w jakich żeliwnym naczyniu do grilla, wszystko na werandzie, pod dachem, do ogniska młodziutki bób i ziołowa herbata + cytryna z imbirem.
Sobota, wbrew zapowiedziom okazała się ładna i trzy różne rowerowe wycieczki zaliczyłam = 75 km (trzeba uważać na ślimaki, są ogromne i chodzą też po asfalcie) i pierwszy raz widziałam czarnego jak smoła bociana. Przechadzał się środkiem leśnej drogi. W nocy latają nietoperze, a wiewiórka przypozowała pięknie, obgryzając, myślałam że dzikie śliwki, ale w powiększeniu to bardziej na buchniętą nam truskawkę wygląda..
Po skarpetkowym szaleństwie dziergam sobie teraz wolniutko zwyklaczka z niezwykłej włóczki. Taki do czytania, oglądania, rozmawiania..
A dzisiaj tak od 14 deszcz się rozkęcił już na dobre, wróciliśmy do domu wcześniej.
Wiatr w zależności od jeziora, na jednym nawet mocno w plecy, na żadnym za mocny. Wiatr chłodny = z kąpania nici 🙁. I zupełnie już pusto. Prawie żadnego kajaka (no, jakieś pojedyncze były, takie na godziny przed samą stanicą), żadnych ludzi na brzegu. Na wyspie Owczej tylko my. Obeszłam ja calutka dookoła.
Nie śpieszyliśmy się, bo pływania nie było bardzo dużo i odcinki rzeki już z prądem.
Na obiad niespodzianka 😛: sałatka grecka, pyszna, chrupiąca, idealna.
A potem niestety wracanie w korkach, największych chyba, jakie widzieliśmy z przystankiem na działce, bo tam w lecie trzymamy kajaki.
Przekajakowalismy ponad 55 km i było idealnie 😍.
Fotka tak na szybko, wieczorem na jakąś lepszą podmienię...
Nasze kajaki (wybierane bardzo długo i starannie) są szybkie, wąskie, jest się w nich bardzo blisko wody, co znaczy też że na wywrotki trzeba uważać. I odpadają od wiatru bardzo. Boczny wiatr nawet bez fali, to walka o utrzymanie kierunku, boczna wysoka fala = trzeba płynąć pod fale albo z kosztem kierunku.
Różnie było na różnych jeziorach. I bez wiatru nawet i z wiatrem w plecy, ale już na Białym to było wszystko co najgorsze. Walka I przygoda na raz 🤪!
Późny obiad w Bieńkach (ruskie oczywiście, vege eferta jest tu bardziej niż skromna) smakował jak nigdy.
I znowu walka, żeby dostać się na wyspę Owczą, po drodze jeszcze foto kajakowa sesja, całkiem chyba udana.
"Nasz" cypelek wolny, ale zupełnie niezachęcający, wygrał inny tuż obok w zacisznej zatoczce. S. szczęśliwy, bo drewna po zimie nie do przepalenia 😉.
Sami jesteśmy na wyspie, a dzisiaj dzień dziergania w miejscach publicznych 😥.
A naprędce kupiony kapelusz, chyba do rozpałki ogniska niedługo posłuży...
Dzień upałów, obiadu w Stanicy Sorkwity i noclegu w Agroturystyce Kozak.
Upały znaczą na kajakach, że można pływać w jeziorze ile się chce, a nie dopóki się usta zrobią sine 🥶. Kostium jest całodniowym strojem z przerwą na obiad i ciąganie kajaka.
To był długi dzień, długi odcinek, najdłuższy. I wielkie szczęście, z wiatrem w plecy 🤪.
Śniadanie przepyszne, nasze domowe muffinki żytnie na zakwasie + serek + rybka z puszki i masa warzyw. Mnie po czasie jedzenie ze smakiem małych rybek, znowu smakowo do czystego vege po drodze, więc ryba to tak symbolicznie.
Po drodze przekąski: 2,5 pieguska (takiese) i trzy kamyki (niejadalne dla mnie, S. nie narzekał).
A dlaczego jem coś takiego? Bo Boże Ciało = zamknięte sklepy, o czym zapomnieliśmy i woda + snacki zaplanowaliśmy, że na naszej wsi, po drodze kupimy. I zamiast pistacji, ciastka wciągamy, niezbyt dobre 😥.
Sorkity (przepyszne pierogi ze szpinakiem), pełne wielkich kamperów, ogromnych namionów i ogromnych ludzi leżących na słońcu tuż przy "domku" piwo pod ręką. Jeden pan leżał nawet pod stolikiem 🤔. Info dla Agaty - tylko my coś jedliśmy. Nad jeziorem tylko dzieci (te młodsze pod nadzorem).
Z ulgą, że w takim tłumie nie będziemy spali (doświadczenie podpowiada, że ten leżący nieruchomy tłum wieczorem się ocknie i zacznie imprezować do rana), płyniemy do Agrokozak. Ogromny teraz, pusty pomos, garstka ludzi. Tylko że Kozak to obok ...
A obok - pociejów. Wszystko tam jest, jedno na drugim, pełno samochodów wiat, ławek, ogromny pomost tymi ławkami zabudowany. I smutny pan tak sączocy piwo, mówi, że cicho to było tu kidyś, a dzisiaj jest ekipa z Katowic = impreza na dwa dni.
Nawet nie wychodzimy na brzeg.
Śpimy na cypelku, który jest super, bo z wysokiego brzegu widać zachód, a rano słońce znowu, ale nie ma gdzie iść na spacer....edit: miejsce na spacer znalazłam, na dłuuugi spacer po łąkach..
A na moich paznokciach lądują owady i dotykają, jeden po drugim...
Właściwie wyjazd zaczął się już w środę, bo pakowanie ( hmm, czy wszystko ??) I po 21 pakowanie samochodu, łażenie po nim, żeby przywiązać kajaki, a z tyłu jeszcze koniecznie rower na rano 🤪. Trochę spałam już w drodze.
A rano najpierw kawa, potem szybko 25 km przepedałowane po lesie. Ciepło i mega sucho!!! Słucham Strange Sally Diamond, niby nic takiego, ale dawno nic tak mnie nie wciągnęło...
Pół jabłka 1,5h pomiędzy procesjami.
Obiad (kluchowate ruskie z pyszną sałatką) zapakowanie kajaków i w drogę 🤓.
Pięknie tu jest, spokojnie, cicho, chociaż dużo kajakowiczów. Poziom wody niski bardzo, mało łabędzi, prawie wcale i cieszę się bardzo, bo niepokoją mnie jak są blisko, syczą, a głowy mają na poziomie moim.
Wieczorem ognisko oczywiście, na wyspie Owczej żaby kumają bardzo głośno, a widok przepiękny, zmieniający się w zależności od wiatru.
Na kolację kalarepki i jabłko. Na spółkę z S. Po drodze były "przyjęcia" z owsianymi ciasteczkami.
W przeciągu dwóch tygodni późna wiosna we wczesne lato się zamieniła.
Nie kwitną już mirabelki, ani jabłonki, ani żadne inne drzewo oprócz bzu, no i kasztanowców, ale bardzo zielono się zrobiło, gęsto od liści. Przekwitły konwalie i pigwowce, poznikały nieliczne murarki.
Wiewiórka się pojawiała codziennie, raz chyba próbowała małe ptaszki wyjadać, bo całe stado ja odganiało, rwetes był straszny. I jeż się pojawił (jak spałam już, więc tylko słyszałam o tym).
A późnym wieczorem, już po ognisku oglądamy From i ja potem boje się wyjść do sławojki 👻
72 km przepedałowane, 2 godziny cięcia i targania chaszczy zaliczone.
I wielkie rozczarowanie 😥.
Skarpety z rundy piątej Sock Madnes (mojej ostatniej), projekt Carolyn Lisle, The worst way socks, idealne dla kogoś o wysokim podbiciu, tak trudno przez piętę przechodzą, że chyba swojego nosiciela nie znajdą nigdy... Ciepłe są cudownie i mięciutkie, ale chyba tylko do spania się nadają, dla osoby ze szczupła stopą, której nie przeszkadza, że na podbiciu się marszczy, a pod piętą odstaje.
Weekend niewyjazdowy, ale słoneczny, więc tradycyjnie już, najpierw palcem po mapie = dokładne obejrzenie okolicy w google maps z włączoną opcją "atrakcje".
Nr. 1 zdobył Ptasi Rezerwat w Raszynie. Mega nowa ścieżka prawie na samo miejsce prowadzi, a po drodze jakiś staw i camping. Camping tutaj?? w podwarszawskich polach, trzcinach i małych miejscowościach...
Ale najpierw było obiadośniadanie z pierwszym tegorocznym kalafiorem. Będą powtórki bo wyszło pyszne. Kalafior gotowany z mniejszymi listkami i częścią (tą miększą) łodygi. Kasza gryczana, sadzone jajko, kiełki chyba brokuła, rzeżucha, cebulka, cykoria i kilka plasterków małosolniaczka.
A mikro wyprawa zaskakująco ciekawa. Sam ptasi rezerwat to duży obszar starych stawów rybnych. Wszystko jest tam stare: drzewa i punkty widokowe, drogi są nieprzyjemnie rozjeżdżone. Ale ptaków mnóstwo, całe rodziny z młodymi. I cisza, tylko te ptaki i żaby słychać.
Ale to camping mnie zaskoczyl. Okazało się, że to nie był jakiś brudny kawałek łąki nad sadzawką, tylko trawnik dla kamperów na terenie czegoś bardzo dziwnego. Pomiędzy trzcinami, hurtowniami i stajniami, stoi hotel jak pałac. Można wjechać na jego teren, a tam hodowla rym i smażalnia, szeroka fosa po której pływają samochody i łódź motorowa, podcienia, schody takie pałacowe, fontanny, ogromne posągi, bramy, altany, czerwone dywany (bo dzisiaj był dzień imprez). Pan przebrany za jakieś zwierzę. No i ten kemping.
Moje skarpetkowe szaleństwo wypaliło słońce ☀. Bo kto by siedział i dziergał, jak tyle atrakcji za oknem. Para na której utknęłam jest zaprojektowana dla osoby z mega wysokim podbiciem, ale moja wersja tak mi się podoba, że skończę ją i tak, a potem, jak królewicz z kopciuszka, będę szukała stopy, która pasuje...👍
W warzywniaku są już nowości _ moĵ nr jeden do ogniska to lekko posolone plasterki kalarepki.
W naszym leśnym domku zima żadnych szkód nie narobiła.
Myszy się nie wprowadziły, żadnych bobków ani smrodku (tylko pod stertą drewna na zewnątrz był jeden wysuszony trupek, w sam raz do wieczornej kremacji).
Mrówki też zostały na zewnątrz, a w zeszłym roku była z nimi wojna (Anka, wybacz mi to słowo 😉).
Murarki fedrują w kwiatkach, ale do owadziego domku się jakoś nie wprowadzają 🙁. Przewiesiliśmy go nawet trochę niżej, żeby miały go bardziej pod nosem. I cukru do dziurek nasypałam, żeby je zachęcić, no bo kto nie lubi cukru???
A ja śmigam na rowerze po okolicy, korzystając, że nowego wzoru skarpetek jeszcze nie ma, 150 km już zrobione, a to jeszcze nie koniec...
A S. wszystkie suche konary ściąga i co wieczór jest ognisko.
I ziołowe herbatki w dużej ilości z termosu do niego.
A wzór poprzednich skarpet: Squaring Off , wreszcie pogody do sesji się doczekał, tylko strasznie igłami oblazł w trakcie. Myślałam już, że Sock Madnes skończy się dla mnie na tej parze, bo coraz szybciej trzeba je robić, coraz mniej z nas zostaje. A ja przeoczyłam (na samym początku !!) dwa okrążenia i moja para nie zmieściła się w wymaganiach. Ale dostałam kilka metod naprawy, a S. powiedział "żałowała będziesz, jak nie poprawisz". Pomarudziłam okropnie, ale zrobiłam i się cieszę teraz. Jeszcze tylko dwie rundy 👍