Waga wskazuje cały czas, moje upragnione 62kg, ale z solidnym hakiem. Moim marzeniem jest 62,0kg, wiec muszę się przestać obżerać. Ostatnio testowałam raczej na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie przytyć, zamiast się dalej solidnie odchudzać. Koniec rozpusty, musi być to równiutkie 62.
Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale kiedyś potrafiłam się zaprzeć i dążyć do celu, więc może teraz też się uda. Zwłaszcza, że cel na wyciągnięcie ręki. Marne 800g, więc powinno mi to chwilkę tylko zająć. Tyle, że... ciągle mi jedzenia mało. No i te słodkości, ech.
Dziś znów zrobiłam kotlety z kalafiora i pieczarek, więc najadłam się do syta. Specjalnie nie upiekłam sobie chleba, żeby nie kusiły kanapki. Zastąpiłam jogurtem z musli i żurawiną. W tygodniu planuje zrobić sobie dzień warzywno-owocowy. O ile dam rade nie grzeszyć, to spadek murowany.
Bilans tygodniowy:
flisowna
18 września 2016, 20:40Widzę, że też podjęłaś pewne postanowienia *_* powodzenia zatem, oby nam się udało. Pozdrawiam