Do odchudzania trzeba mieć, poza samozaparciem, anielską cierpliwość.
Organizm ma swoje odpały i nic na to nie poradzisz. Ani zmniejszając kaloryczność posiłków, ani padając na pysk podczas ćwiczeń.
Najpierw tracisz wodę, wiec yuhuu chudniesz. Potem jak już się zszokowany organizm ogarnie, zaczyna działać w trybie oszczędnym i choćbyś stawała na rzęsach nie chudniesz. Kolejny etap to desperackie, ale coraz słabsze, próby obrony przed Twoją walką i waga lekko idzie w dół, żeby znów za chwile wzrosnąć bo znów nabierasz wody. Jak już się tak pohuśtasz, to łaskawca Twój organizm poddaje się i czerpie z oszczędzanych do tej pory pokładów tłuszczu. Chudniesz nareszcie naprawdę.
Jeśli nie poddałaś się w czasie tej przepychanki, to jesteś wielka. Najtrudniejsze za tobą, teraz będzie już z górki.
Jestem na początku drogi, dokładnie w drugim etapie. Przez cały tydzień ni grama nie schudłam, ale dalej mam zamiar z anielską cierpliwością realizować mój plan.
Powoli i do przodu;)