Pięknie mi szło przez kilka dni. Wszystkie pokusy odpierałam, z obojętną miną przechodziłam koło tego co zakazane, aż... do wieczora dziś.
No trudno, łakomstwo to moje drugie imię.
Miało być kilka, kupionych przez męża, winogron.A co tam, zjem tylko kilka. Nie pierwszy raz kupował na wieczór i do tej pory sie im opierałam ze spokojem. Nie dziś. Dziś jak zasmakowałam, nie umiałam skończyć. I tak cud że się opamiętałam zanim zniknął cały kilogram. Z pół kilo to spokojnie wchłonęłam.
No nic to,stało się . Co najbardziej mnie dziwi, to brak wyrzutów sumienia, co u mnie jest niespotykane. Dotąd każdy najmniejszy grzeszek strasznie przeżywałam, wyrzucałam sobie że nie na tym polega odchudzanie, gdzie silna wola, że tak to nie schudnę nigdy. Dzisiaj nic, luzik, stało sie i nie odstanie. Widocznie tego mi było potrzeba do szczęścia :)
Jutro też jest dzień i dalej trzeba realizować plan.
Anula32
3 listopada 2015, 10:15mnie wczoraj "napadły" migdały, niestety wygrały;( ale dziś się nie poddam, będę walczyła:)