Mąż namówił mnie wczoraj na wycieczkę. Chcieliśmy jechać do zagrody żubrów, ale okazało się, że jest zamknięta w soboty, mimo że google twierdził inaczej 🤷♀️. Wylosowałam więc szybko jakieś miejsce niedaleko, które wyglądało na ciekawe i tak trafiliśmy w środek lasu do miejscowości, której nie ma.
Drewniany zajazd jest jedyną rzeczą, która pozostała po wojnie po Iłowcu. Schowany w lesie, skąpo oznaczony przy drodze, pachnący drewnem, kurzem i historią. Ściany pełne trofeów myśliwskich i obrazów z organizowanych tam plenerów malarskich. Przywitał nas rudo-czarny kot na dachu, a przed wejściem biało-kremowy, nachalnie domagający się pieszczot. W knajpie pełno ludzi o dziwo. Część to wojskowi, bo w okolicy jest ich sporo. Jedzenie tradycyjne raczej, duże porcje, pyszny żurek, średnie pierogi. Ceny niewygórowane. Ceny za noclegi zatrważająco niskie. Podobno niedaleko są przepiękne wrzosowiska. A lasy pełne pozostałości wojennych (bo to teren na którym rozciągał się słynny Wał Pomorski). Przyjadę chyba w końcówce sierpnia na jakąś jedną noc zobaczyć te wrzosowiska i połazić po okolicznych lasach. Miłego dnia dziewczyny🥰.
Ps. Szarlotkę zrobiłam w dwóch wersjach - ta dziś ma mniej jabłek, ale do tego rewelacyjny dżem z czarnej porzeczki od teściowej 😍