ale mam wrażenie że jednak nie żyję..roztapiam się w duchocie. Ale właśnie dostałam najlepszy środek antydepresyjny i dzielę się nim z wami.
No to niezbyt ciężkiego dnia :D Ahoj!!!
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (154)
Ulubione
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1082732 |
Komentarzy: | 43069 |
Założony: | 5 stycznia 2007 |
Ostatni wpis: | 31 grudnia 2024 |
Postępy w odchudzaniu
ale mam wrażenie że jednak nie żyję..roztapiam się w duchocie. Ale właśnie dostałam najlepszy środek antydepresyjny i dzielę się nim z wami.
No to niezbyt ciężkiego dnia :D Ahoj!!!
do Krakowa. Czwartek przeznaczyłam na kościoły , przecież miałam umówioną " wizytę" u Piotra i Pawła...no właśnie. Miałam...no to jedziemy a raczej idziemy. Zaplanowałam kościół Bożego Ciała, Piotra i Pawła, św. Andrzeja. Ale...mój smarkfon sygnalizował, że koło 10 może być burza, a ja oglądactwo planowałam w takiej kolejności jak powyżej. Trochę się bałam leźć aż na Kazimierz...w obliczu burzy, rano pogadałam ze znajomym a ten mi podesłał radar pogodowy, powiedział że spokojnie mogę iść bo nie będzie deszczu. Na Kazimierz było już za późno, postanowiłam więc tę wyprawę przesunąć na wrzesień a ruszyć do św. Anny ...ruszyć ruszyłam tyle że pocałowałam klamkę ..w przedsionku czekała na mnie kartka " sprzątanie kościoła przepraszamy" no to stwierdziłam, że " zrobię" kościoły rynkowe - polazłam do św. Wojciecha, maleńki kościółek, ale ciekawy. Ponieważ szybko go " obfociłam" a pomiętałam że PP można zwiedzać od 11 postanowiłam iść do Franciszkanów, obejrzeć witraże Wyspiańskiego. Ooooo ...piękny kościół, obecnie remontowany, ołtarz zastawiony rusztowaniami, część witraży przy ołtarzu mało dostępna dla obiektywu aparatu. Za to przepięknie zdobione ławki, ściany pokryte pędzlem Wyspiańskiego, ale bardzo zaintrygował mnie boczny korytarz ...zastawiony rusztowaniami itd. itp...stwierdziłam " najwyżej mnie ktoś obsobaczy" i wlazłam ...piękne portrety biskupów krakowskich, cudownie zdobione herbami, jamiołkami i innymi takimi tam złoceniami , lezę sobie lezę...ku resztkom fresków starych na ścianach i spotkałam braciszka ( w szortach...po cywilu) pytam jak długo rusztowania będą zasłaniały witraże przy ołtarzu, na co on mi odpowiada, że jest niezorientowany w kwestii długości remontu, ale jest tu gdzieś braciszek, który to wie...a jak trafię na odpowiedniego brata, to pewnie będę mogła wejść za kratę, która jak się okazało zamyka dostęp do dalszej części krużganków klasztornych. No dobra...gdzie ja biedna mam " trafić" na braciszka jak tam puste i ciche korytarze. Trudno ...strzelę fotkę zza krat i tak sobie uwieczniam te starożytności, aż tu słyszę za plecami " Pewnie by pani chciała wejść dalej" ...o ludeczkowie, od razu odrzekłam " z wielką przyjemnością" , okazało się , że za moimi plecyma stanął właściwy braciszek ( ten od kraty) , otworzył mi ją, poinstruował, żebym ją zostawiła szeroko rozwartą, bo jak nie to się automatycznie zatrzaśnie i musiałabym potem wołać ( niczym ten głos ..na puszczy) i usłyszałam takie słowa " Przyglądałem się pani, pani fotografuje inaczej niż turyści, pani fotografuje detale" no i tu już potoczyła się gadka , bardzo przyjemna o historii, o głowach braci franciszkanów na ścianach ( namalowanych, nie powieszonych w formie czerepów) ba ...nawet o kawę się otarliśmy ( przy czytaniu książek o klasztorze) ale brat rzekł, że tej mi nie zaparzy a ja na to że nawet bym nie śmiała prosić. Spędziłam tam piękny czas, cała ta cisza, ta historia ( i sztuka) zerkająca na mnie ze ścian i sufitów . No i chłód...bo na zewnętrzu gorąc jak cholera. Obeszłam franciszkanów i ruszyłam dalej do Piotra i Pawła. Doczłapałam się do kościoła i ....słyszę muzykę , dziwne ..koło 11? No ale wspięłam się po schodach i ..widzę kościół pełen ludzi - nie wiem czy był to pogrzeb, czy jakiś koncert ( bo przed kościołem stała tablica informująca o czerwcowych koncertach, niemniej godzina " koncertowo" mi nie pasowała) ale....w przedsionku przywitała mnie ogromna tablica a na niej w pierwszej kolejności co? Brawo, tak właśnie ..ikonka aparatu fotograficznego PRZEKREŚLONA!!!!! Ooooooo....piana mi wystąpiła na pysk. Przecież pisałam, przecież wyraźnie pisałam że fotografuję i co? Nawet słowem mi zaraza nie odpisała, że u nich to zabronione. Wściekła, mamrocząca groźby polazłam do św. Andrzeja, tuż obok...kościółek niewielki, praktycznie niedostępny, bo krata zamknięta, ale dało się prawie całe wnętrze zobaczyć zza krat. Tu zachwyciła mnie przepiękna ambona ( wydaje mi się że ze srebra) w kształcie łodzi. Kociół w bieli - nawet konfesjonały takie - dziewiczo, niewinnie białe - no fakt że obok jest zakon klauzurowy - Klarysek ( najstarsze żeńskie zgromadzenie zakonne w Polsce). Po wyjściu z tego kościoła stwierdziłam że jeszcze młoda godzina więc zaliczę po raz kolejny kościół Mariacki, niemniej wcześniej wpadnę do Dziórawego Kotła...oo jakaż to klimatyczna kawiarenka , przemiła młoda obsługa ale przede wszystkim, ponieważ kawiarnia jest kilka metrów pod ziemią to cudowny chłód, kojący w te upały ( czwartek był bardzo gorącym dniem). Wypiłam i na ciepło i na zimno, zagryzłam przysmakiem gajowego i polazłam. W bazylice okazało się, że jeszcze nie wpuszczają , bo jeszcze trwa msza, a w ogóle to może być dzisiaj " dłużej" msza bo zakończenie roku, no to postanowiłam śmignąć obok do św. Barbary, i tu też pocałowałam klamkę ( przynajmniej w drzwiach głównych, bo podobno jest drugie wejście z boku) ale ja już wróciłam i postanowiłam grzecznie poczekać aż " wpuszczą", miałam szczęście, było już po wszystkim i okazało się że pan sprzedający bilety informuje , by iść, zająć miejsce jak najbliżej ołtarza, bo 11 50 będzie otwarcie. Oj...poszłam, zasiadłam w drugiej ławce ( po prawo), sporo obcokrajowców, ciche szepty, czuło się powagę chwili. Zamknięty ołtarz widziałam po raz pierwszy. Piękny i od tej strony nigdy go nie widziałam. I nastała ta wiekopomna chwila, kiedy siostra zaczęła otwierać skrzydła ołtarza, popłynął stylizowany hejnał a ja ...się poryczałam. Powiem wam, że ostatnio tak się wzruszyłam na ślubie własnego dziecka, po prostu nie mogłam powstrzymać łez, to wszystko przez tę muzykę ( oczywiści nagrałam całą ceremonię, ale filmiku tu nie da się wrzucić ...wrrrrrr). Wróciłam na kwaterę pełna emocji a po południu pojechałam znowu do znajomych ( zaproszona w ramach przeprosin, za nieodbytą wyprawę do zoo) gdzie znowu dopadła mnie burza. Ale udało mi się wrócić et chałupa między ulewami, za to wejście do kamienicy zablokowali mi jacyś obcokrajowcy, a nawet dwóch z nich to chyba Rejtan z domu było...bo leżeli w progu i blokowali dostęp do bramy ( co prawda koszuli na piersiach nie potargali, ale nieprzytomni z upicia byli), z rozmowy w mojej " angielszczyźnie" wyszło, że pan zrobił rezerwację pokoju, ale telefon, który był podany na booking.com milczał i mnie też nie udało się porozmawiać z wynajmującym ( ale sprawdziłam telefon u siebie i nie był to mój pan od wynajmu) więc poradziłam panom skontaktować się z policją ...bo pan, czemu się nie dziwię, cały czas mi się żalił, że skoro nie mogą spać w pokoju, za który zapłacił, to niech mu pieniądze zwrócą. I tak oto doszłam do pokoju, ale spać długo nie mogłam, bo zaczęła się taka ulewa iż myślałam że mi okna dachowe w lokalu wytłucze, na szczęście tak się nie stało i dospałam spokojnie do piątkowego poranka ale to już opowieść na kolejny odcinek. Tymczasem zapraszam was do oglądania ( ale będę podłą małpą i choć pisałam o kościołach to zabiorę was do ogrodu botanicznego) .
I to by było na tyle. Miłego poniedziałkowego poranka. Ahoj!!!
wtorkowe popołudnie spędziłam u znajomych( tradycyjnie). Dziwnie się droga do nich wydłużyła ( przez korki) w czasie gadania i ucztowania zaczęła się burza...no niezła jazda była i nawet popadało ,ale tak jakoś umiarkowanie..za to we środę rano jak czytałam wieści z miasta to się okazało że Kraków został nieźle " uziemiony", no w tamtej dzielnicy tego nie było widać. Za to ja ruszyłam do ogrodu botanicznego o jabłku i orzechach bo moją Żabeczkę ....unieruchomiło. Prąd " zniknął" po burzy, pognałam do drugiej która jest jakieś 100 m dalej i co? I okazało się, że sklep przenosi się do lokalu obok, dobrze że dzień wcześniej idąc z dworca kupiłam sobie wodę i jabłka ( no i mieszankę studencką) to podkład na wyjście miałam. W moim kochanym botaniku byłam ponad 3 godziny, po deszczu obiekty " focenia" prezentowały się wyjątkowo urokliwie. A jak to latem obiektów całkiem sporo. Odkryłam cudne rosarium ( ale mówię o tym za szklarnią ze storczykami) , och łaziłam po nim i łaziłam i nie mogłam wyjść....i doszłam do krzewu, który mało że kwiaty miał w kolorze cytrynowym, to przepięknie pachniał ..cytrynowo. Poza tym stwierdziłam że jednak jestem stara i wredna, a raczej mało tolerancyjna, ponieważ to było tuż przed końcem roku to trafiłam na " zalew osobników dziecięco młodzieżowych"- powiem wam, że myślałam iż zwariuje....delikatnie mówiąc dzicz. Trudne do opanowania przez opiekunów, wrzeszczące, chodzące autentycznie półprzytomnie a młodsze gorsze niż starsze. W szklarni tropikalnej mały figiel a wylądowałabym w basenie z lotosami ...takie ludki na oko 10 letnie...pędzące na oślep..w ogóle nie patrzące że jeszcze inni są w przestrzeni. No nie zdzierżyłam i spytałam osobnika 1,10 m czy wie gdzie jest i czy zauważa innych ? Popatrzył jak na ufoka i pognał dalej. Po przywleczeniu się do domu po " atrakcjach" botanicznych padłam ...padłam przed wentylatorem i przysnęłam. A na popołudnie mieliśmy zaplanowany wypad do zoo ( z Ewcią i Markiem), niestety po 14 zadzwonił Mareczek i powiedział, że oni rezygnują z wyprawy to i ja zrezygnowałam ...do końca dnia przeleżałam niczym skóra z diabła, wentylując się ( bo nie powiem że ten wentylator chłodził ...on tylko mieszał powietrze no ale ..dobre i to ...w pokoju miałam 28 a w porywach nawet 30 C) i nawadniając i jakoś nie było mi żal. Zoologa zostawiłam na wrzesień. Tymczasem zapraszam na spacer ale ...do Królewskich Źródeł na taki ...rześki poranek.
No to miłego dzionka, u mnie dzisiaj w programie trochę chmurek więc można podreptać na spacer. Ahoj, przygodo...ahoj!!!
Jezdem, jezdem ...po prostu u mnie się dzieje . Od wtorku do piątku gnałam po Krakowie, w niedzielę ganiałam po Krzyżtoporze i innych ruinach a od poniedziałku ganiam w sprawach mamy i z mamą. Ale....od jaja.
We wtorek pojechałam do Krakowa. Niech szlag trafi Flixbusa ( swoją drogą zaraz ich opieprzę) i ich oznaczenie biletów. Z Radomia jeździ Flixbus i ...świadczący im usługi BP Tour, autokar każdej z firm odjeżdża z innego miejsca - oddalone są od siebie jakieś 200 m . Na moim bilecie ( w smartfonie , przestałam drukować papierowe z racji ...oszczędzania środowiska) jak byk napisane było odjazd z dworca autobusowego stanowisko 1 do Warszawy 3 do innych miast. Ok ...no to proszę na dworzec autobusowy..jeszcze się Szczeżuja pytała ...na dworzec? nie pod pocztę ...na dworzec odrzekłam ..no tak widzę na bilecie, obok kodu dla kierowcy. No i co? I H2O - 9 55 zaczęlam sie zastanawiać gdzie jest autobus ...bo ani widu ani słychu, sprawdzam u Flixbusa w pozycji " gdzie jest mój autobus" a tu mi małpa pokazuje że nie mają łączności z serwerem ...5 po 10 się wkurzyłam i zaczynam przeglądać bilet jeszcze raz ....do końca ...przewinęłam i co? Okazuje się że kurs BP1 odjeżdża spod poczty ...no myślałam że mnie szlag najjaśniejszy trafi ( na biletach papierowych przy takim kursie jak byk stało że odjazd spod budynku poczty) , biegiem na przystanek, bo pamiętałam, że jak ostatnio Flixbus anulował mi podróż to jechałam busem ...jest numer do busika, kurs 10 50 pasi...dzwonię i .........K**** go mać...." dzisiaj nie jeździmy" , nogi za pas i lecę na dworzec kolejowy ....w międzyczasie dzwonię do niezwykle użytecznego siostrzeńca , bo już sprawdziłam o której mój autokar ma być w Kielcach. Nie odbiera...dopadłam do kasy, pytam o pociąg do Krakowa a pani mi mówi ...że dopiero odjechał ( swoją drogą to dopiero jest " skomunikowanie" komunikacji ....wszystko odjeżdża o jednej godzinie....obłęd!!!!, następny jest 14 50 , no pies to pies ...kupuje bilet, przecież mam pokój zarezerwowany od dzisiaj, ale przytomnie pytam panią czy mogę jakby co bilet oddać. Owszem mogę , tracąc 15 % , dobra niech tak będzie ...zdązyłam kupić bilet , za 2 minutki oddzwania młoda żmija...co się dzieje. No to pytam, prawie płacząc, czy mnie zawiezie do Kielc...a jakże , zawiezie. I teraz zaczyna się zabawa ...autokar wg planu odjeżdża z Kielc za ....50 minut, do Dworca mamy 76 km ( czy zdązymy?) . Młody przyjechał ciotka biegiem wpakowała się do autka i jazda ....w pierwszych słowach oświadczyłam, że płacę za paliwo i kierowcy. Kierowca oswiadczył ...że będzie mnie to kosztowało dobre ciasto - dwa już pożarł...ale mu jeszcze upiekę. Włączona nawigacja u niego i u mnie ...jedziemy prawie tyle ile fabryka dała ...a mnie zaczyna żołądek boleć z emocji ...bo nawigacja pokazuje że się spóźnimy 2 minuty, minutę, wreszcie pokazuje że będziemy na styk. Dojechaliśmy minutę przed czasem, na dworzec, młody mówi ale tu jest zakaz wjazdu...a ja na to " jedź, tu jest tak wąsko że jak zastawisz drogę autokarowi, to będzie się musiał zatrzymać a ja biegiem się przesiądę, jedź na moją odpowiedzialność" . Na szczęście nie doszło do zastawiania, ani do zaangażowania mojej odpowiedzialności - autobus odjechał dopiero za 10 minut. Kierowca się uśmiał z mojej pogoni, ja spokojnie opadłam na siedzisko. Portfel mi schudł o 100 zł za paliwo a 4 dni w Krakowie upłyneły na cudownych wędrówkach ( z przygodami, ale o tym w kolejnym odcinku, ba kilku odcinkach) , upałach, burzach i spotkaniach ze znajomymi. I to by było na tyle ...idę opierniczać Flixbusa, a was zostawiam z krakowskimi, rozbiegowymi fotkami. Zaczniemy tako jako i ja zaczęłam od botanicznego ogrodu :D ( i czosnków na wampirze)
No to miłego dzionka, lecę robić nowe pazurasy. Ahoj!!!!
na te gorące dni
i na koniec Zębacz Wspaniały ...jedyny taki okaz na świecie :D :D
No to do zobaczenia za czas jakiś ...teraz Krakowie uważaj...przybywam...wydeptywać cię :D
Mimo afrykańskich upałów miłego dnia. Ahoj. Przygodo? Przygodo! Ahoj!!!!
...dopóki się ucho nie urwało😉 Mało mnie szlag najjaśniejszy nie trafił po południu. Jak wspomniałam wczoraj o 8 rano już byłam w przychodni ze wszystkimi papierami, dotyczącymi ostatnich " ekscesów" z mamą, zgodnie z zaleceniem ratujących poszłam ustalić dawkowanie insuliny dla mamy. Pani w kartotece wszystko ode mnie wzięła, wysłuchała moich wyjaśnienie dlaczego przyszłam 10 dni po poprzedniej wizycie i powiedziała że lekarz jest od 13, wzięła numer telefonu i nakazała czekać na kontakt. Czekałam, czekałam , czekałam a o 16 30 dzwoni pani i mnie informuje " doktor skontaktuje się z panią we środę" !!!! Koniec...pękłam, wydarłam się : we środę? A jeśli matka umrze? Mówiłam wyraźnie że do szpitala trafiła z " nieoznaczalnym poziomem cukru...czyli z 0" , a pani mi oświadcza " no to co ja pani zrobię, dzwoniłam do doktor do domu , nie ma jej już w pracy" ooooooooooooooooooo......to nikt rano mi nie powiedział że lekarza nie będzie czy po prostu pani doktor sobie olała kartę pacjentki którą " leczy" od lat czy może pani z kartoteki nie wyciągnęła karty i nie dała lekarzowi...po prostu dostałam szału. Oświadczyłam , że tak tego nie zostawię i jeśli nie daj boże coś się wydarzy to podejmę stosowne kroki prawne. Na koniec przeprosiłam za podniesiony głos i podziękowałam za informację. Ale jak wyłączyłam telefon to poleciało tyle kulsonów i do tego, seksualnie wykorzystanych, że zapełniliby chałupę i jeszcze stali na schodach. Oczywiście zaczęła się akcja, gdzie znaleźć diabetologa, który by doraźnie pomógł już ( a może i w przyszłości, bo mam dosyć obecnej lekarki i już jakiś czas temu rozważaliśmy możliwość zmienienia lekarza). Ponieważ mąż Długorękiej chodzi do diabetologa to " w pierwszych słowach" zadzwoniłam do niej, ale szwagierek nie ma telefonu do swojej doktor, a w przychodni, gdzie kobieta przyjmuje prywatnie, już nikogo nie było, więc zadzwoniłam do jednej z moich koleżanek lekarek...też nie pomogła, ale przynajmniej szukała jakiś swoich przeliczników dawkowania insuliny w zależności od poziomu cukru bo miała tatę cukrzyka, nie znalazła, ale podpowiedziała mi , żeby w razie czego kontaktować się z moją koleżanką z ławki licealnej, bo co prawda ona pediatra ale i lekarz rodzinny i prowadzi diabetyków. Długoręka dodzwoniła się do koleżanki, która jest zdyscyplinowanym diabetykiem i okazało się że kobitka akurat jest na rehabilitacji, gdzie mieli jakieś konsultacje z diabetologiem..obiecała zapytać. Miałam też szczęście, że mój wczorajszy wpis przeczytała jedna z naszych Vitalijek i podpowiedziała mi to i owo. Najśmieszniejsze ( a i tragiczne) jest to że w środę to ja już jestem w Krakowie , więc muszę do tych cymbałów zadzwonić w poniedziałek i zmienić numer kontaktowy do " teleporady" , raniutko śmigam do mamy to przesłucham domowników czyj numer podać...najpewniej będzie to siostrzeniec. O i tyle się wydarzyło wczorajszego popołudnia...niech szlag trafi całą tę organizację z gów...i papieru i to nie toaletowego . Jedyna radość ( dla mnie osobiście), że Senat powiedział nie " bezprawnej" kandydatce na RPO. No to teraz trochę przyjemności dla zatarcia żałości.
O i to by było na tyle w telegraficznym słupie....ba, nawet w skrócie. No to miłej soboty , prażące słonko już na niebaskłonie. Ahoj!!!!
jestem,ale już zaliczyłam poranną aktywność. Wczoraj znowu było u mamy pogotowie, tym razem siostra szybko zauważyła niedocukrzenie, ale cukier spadał w tempie kosmicznym, przy mierzeniu o 18 było 88 a przed 21 już tylko 22 , tym razem nie zabrali jej do szpitala , ale wyszły niespodzianki o których kompletnie nie wiedzieliśmy a przecież 10 dni temu rozmawiałam z diabetolog i wiedziała o tym i co? I nic....dzisiaj rano z papierami z SOR i z pogotowia już pognałam do przychodni, tym razem trafiłam na jakąś normalną kobietę w recepcji, przyjęła dokumenty , wyciągnęła kartę, lekarz będzie od 13 i zadzwoni nie tak jak ta pinda przedwczoraj, która kazała iść do rodzinnego ( a rodzinny bo byliśmy w sprawie dawkowania insuliny odesłał do diabetologa). Szlag najjaśniejszy mnie trafia , nie mówię że wszyscy to opier****cze w naszej służbie zdrowia, ale mam od jakiegoś czasu wrażenie, że większość z nich to albo kontynuuje tradycje rodzinne albo idzie żeby kasę natrzepać, no nic....wróciłam do domu pieszko, tuniczka ( a z cieniutkiej bawełenki) mokra , przedzierzgnęłam się i trochę pozłocę skórkę i po 10 chodu do domu. A tymczasem ...wędrujemy ( przynajmniej podczas tej wędrówki nie będzie upocenia)
No to mimo gorąca miłego piąteczku a ja lecę produkować sobie witaminkę D. Ahoj!!!!
tak mogę rzec o potężnym niedocukrzeniu mamy w dniu wczorajszym. Dzięki temu że cukier spadł jej do 0 i była niekontaktowa, pogotowie zabrało ją do szpitala. A przecież opierała się przed tym od kilku dni ( pogotowie było już wzywane we wtorek w nocy i mama odmówiła jazdy do szpitala), na razie wciąż na SOR mam dzwonić za godzinę. Poza tym zaczyna się nam Afryka ( albo i gorzej), dobrze że wczoraj pobrykałyśmy z Anią to jeszcze załapałyśmy się na " południe Europy" klimatycznie😁. Jak przystało na diablicę skusiłam ją na to i na owo, zabrałam tu i tam ...ba nawet służyłam " pomocną dłonią" a na koniec namówiłam ją na niedzielny seans Sztuki na ekranie, więc zobaczymy się w niedzielę w kinie. Poza ganianiem wokół spraw matczynego zdrowia, we wtorek myślałam że zejdę ze zmęczenia, przybył Paszczur młodszy, pojechała z drogi do babci, gdzie spotkała się z Długoręką, jak intuicyjnie wyczułam przywlekła stado źmij do nas - zrobiłam więcej bułeczek hamburgerowych i hamburgerów , nakarmiłam ( niezwykle użyteczny siostrzeniec nawet na początek pożarł giga tortille z grillowanym kutakiem i dodatkami), napoiłam winem i odleciałam po 22 ( głównie z racji zmęczenia zapitego winem) a małż odwiózł siestrę mą 1 30 do domu ( bo jej menszczyźni pojechali sobie et chałupa przed 22), no pozwoliłam gadzinie siedziec ...bo urodzinki miała wczoraj , stara jest 😁, powiedziałam że te hamburgery to urodzinowe , miast tortu, tylko świeczki nie wtyknęłam w bułeczkę, sam patyczek szaszłykowy, który spajał konstrukcję ...kurczę , a mogłam go podpalić 🤪.
No dobra pora spełznąć na kawkę , bo po 7 mam dzwonić na SOR co dalej z mamą. Tymczasem zapraszam do zdjęciowa - ogrodowo botanicznie dzisiaj.
No to miłego dzionka . Ahoj!!!
już za nami. Martwi was pęd czasu? No to popatrzcie i uśmiechnijcie się. Ja mykam niedługo na kawkę z Anią . Ahoj
zostało spełnione, wstałam 3 15 godzinę później już jechaliśmy do Niebieskich Źródeł, byliśmy tam koło 5 30 . Wczoraj " marudzenie" Szczeżui zostało nagrodzone :D, bo nawigacja doprowadziła nas faktycznie do niebieskich źródeł, ale zaczął marudzić, że nie ma gdzie zaparkować, więc wróciliśmy do miejsca, gdzie zauważyliśmy tablicę " obszar natura 2000" i bardzo dobrze, bo tak to pewnie byśmy postali przy niebieskości a tak to do niebieskości doszliśmy wzdłuż przepięknego rozlewiska śródleśnego i tak poszliśmy i wróciliśmy tym samym brzegiem, ale następnym razem okrążymy wodę. Po drugiej stronie jest skansen ( niestety czynny od 10 a my byliśmy dużo wcześniej) ale daleko nie jest , wrócimy ( o dziwo nawet małż to potwierdza) bo do obejrzenia są jeszcze groty w Tomaszowie. Ale wracając , ponieważ pora wczesna, to wpadliśmy do Inowłodzi ( nie wiem jak to się prawidłowo odmienia😛), gdzie okrążyliśmy ruiny zamku Kazika Wielkiego i pojechaliśmy do Szańca Hubala - małż był zdziwiony, że pomimo wczesnej pory nie tylko my przybyliśmy do obu miejsc, więc go uświadomiłam, że ludzie tak robią w weekendy - zwiedzają różne miejsca. Teraz w planach Baranów Sandomierski, Krzyżtopór a może i Sandomierz no ale najpierw ja ...wydeptywanie Krakowa. Tymczasem ...wschód słońca i początek Niebieskich Źródeł.
I tym oto optymistycznym i bardzo zielonym akcentem życzę wam wspaniałego popołudnia. Ahoj!!!!