27 grudnia 2014, 12:34
Czy ktoś z was to ma? Jak sobie z tym radzicie?
Ostatnio trafiłam na artykuł na ten temat i stwierdziłam, że jest to
artykuł o mnie. Brakuje mi bliskości, chciałabym być w związku, ale jak
tylko robi się za poważnie to odpycham wszystkich wokół siebie. Po
spotkaniach z facetami zamiast wspominać miłe chwile, to ja wyszukuję w
nich wady, cokolwiek, co pozwoli mi ich skreślić.
Po przeanalizowaniu swoich związków mogę stwierdzić, że zawsze tak było.
Pierwszego poważnego chłopaka miałam pod koniec liceum, było fajnie, do
momentu, jak powiedział mi, że się we mnie zakochuje. To był koniec,
stwierdziłam, że ja tego nie czuję, więc trzeba to zakończyć. Ulżyło mi.
Później też miałam takie doświadczenia. Ostatecznie mam na koncie długi,
bo 7-letni związek, ale udało się to tylko dlatego, że facet był
uparty. I przez ponad rok za mną biegał, mimo, że wiele razy mówiłam mu,
że nic z tego nie będzie.
Po tym jak się rozstaliśmy spotkałam się z kilkoma facetami. I zawsze
schemat był taki sam. Pierwsze spotkanie w miarę ok, pozytywnie
nastawiona byłam, po drugim spotkaniu widziałam już w facecie same wady i
kończyłam to wszystko.
Teraz znów krąży dookoła mnie dwóch facetów - właściwie obu powiedziałam, ze nic z tego nie będzie, ale jeden z nich jest uparty
Tylko, że ja teraz już sama nie wiem, czy odpycham go/ich, bo mnie nie
interesują, czy po prostu to wina tego strachu przez zaangażowaniem się w
coś.
Z jednym z tych facetów to w sumie i tak nic by nie wyszło, bo związki na odległość są nie dla mnie (a może sobie to wmawiam?).
Ale ten drugi wydaje się dobrym człowiekiem. Najgorsze jest to, że po
każdej takiej poważnej rozmowie z nim, kiedy mówię, że możemy być tylko
kolegami spływa na mnie taka ulga, ale z drugiej strony później zaczynam
o tym wszystkim myśleć, analizować, i zaczyna mi czegoś brakować.
Po prostu sobie z tym wszystkim nie radzę. Nie wiem, czy ja sobie to
wszystko wymyślam, czy też rzeczywiście powinnam po prostu zaryzykować,
zacisnąć zęby i nie myśleć o tym wszystkim, nie analizować, tylko
spróbować?
27 grudnia 2014, 12:42
Wiesz co..dopóki tej schizy nie zaleczysz, to nie sil się i nie szarp na żadne randki, bo tak czy siak robisz nadzieję komuś. Co z tego , ze się umówisz, kiedy i tak podświadomie masz w planie kogoś wykiwać. W kosza to sobie możesz pograć piłką i czuć ulgę jak trafisz do obręczy , ale nie pogrywać ludzkimi sercami.... Albo zwyczajnie na początku dawaj jasno do zrozumienia, ze póki co nie nadajesz się do związków, bo nie wiesz czego chcesz.
27 grudnia 2014, 12:54
jak dla mnie kwalifikuje się to na terapię - bo coś takiego chyba ciężko sobie samemu w głowie ułożyć i zrozumieć.
27 grudnia 2014, 13:00
a moim zdaniem po prostu nie trafiłaś na tego jedynego..ja co prawda mam 19 lat, ale w wieku 16-19 spotykałam się z wieloma chłopakami i za każdym razem było tak samo-na początku wszystko fajnie, a potem zaczynało mnie to męczyć, wymyślałam wymówki, żeby się nie spotykać itd. i każdy z nich kończył ze złamanym sercem-byłam okropna i załatwiałam te sprawy kompletnie bez klasy
w tym roku poznałam faceta, dla którego zrobiłabym wszystko, nigdy nie miałam go dosyć, niestety tym razem ja zostałam porzucona, ale przynajmniej dowiedziałam się, że jestem zdolna do uczuć ;)
27 grudnia 2014, 13:05
Chmm...ja mam coś podobnego, ale nie robię nikomu nadziei (zawczasu informuję, że z mojej strony nie będzie miłosnego odzewu). Sparzyłam się bardzo i nie ufam ludziom. Jestem "do rany przyłóż" i świetnym "kumplem", ale nie zamierzam stwarzać związku...chociaż fakt, czasem tęskno mi do bliskości, ale to i tak nie jest potrzeba pierwszego rzędu.
27 grudnia 2014, 13:05
ojej, ale dziewczyna spotkała wielu facetów, była w 7 letnim związku - to już nie są obawy nastolatki, kiedy coś takiego jest normalne. Ja bym się chyba bała czekać kolejne lata na "pana perfekt", kiedy bardzo możliwe, że przez jakiś psychologiczny problem mogę tego pana perfekt odrzucić.
Myślę, że gdybyś się dowiedziała o co w tym chodzi (może to ci faceci są nieodpowiedni i faktycznie powinnaś szukać dalej) to poczułabyś ogromną ulgę i przestałabyś non stop analizować swoje emocje.
27 grudnia 2014, 13:49
Bez psychologa nie dasz rady. Czasami wystarczy kilka spotkan, aby zrozumiec ten lek i nad nim popracowac. Sa dwie mozliwosci, albo Twoja matka uzalala (lub dalej uzala) na ojca i model rodziny jaki ci wmawia - to lepiej samotnie niz z kims. Albo oboje rodzicow cie zaprogramowali, ze nie warto nikomu wierzyc, bo swiat jest obludny, mezczyzni oszusci i w ogole bee. Tak czy inaczej musisz sie przeprogramowac.Im wczesniej , tym lepiej. Nie czekaj, az obudzisz sie pewnego dnia sama jako czterdziestoletnia samotna kobieta po odepchnieciu jeszcze jednego wspanialego faceta. Czas biegnie dosc szybko, wbrew pozorom.
Edytowany przez 4a5c4ddaf073b245581133af3bf99b61 27 grudnia 2014, 13:56
27 grudnia 2014, 14:00
Kingyo - ale to nie jest tak, że ja nie chcę być w związku. Chcę być w związku, chce mieć kogoś z kim spędzę resztę życia, dlatego próbuję. Tylko potem, gdy teoretycznie wszystko jest na dobrej drodze, coś mnie blokuje. Chcę się zakochać, założyć rodzinę, mieć dzieci. Tylko właśnie nie wiem, czy potrafię. Mnie naprawdę męczy samotność, nie chcę się poddać w poszukiwaniu kogoś, kto ze mną wytrzyma. Za każdym razem się łudzę, że może to będzie właśnie to. Wiem, że ranię innych, ale siebie też cholernie ranię. To nie jest tak, że mi to wszystko przychodzi łatwo i że nic nie czuję.
proza - no właśnie w ogóle nie wiem, skąd to się u mnie wzięło. Moi rodzice są w szczęśliwym związku, w otoczeniu też nie mam jakichś negatywnych wzorców. Wiem, że powinnam to zmienić. Szczerze mówiąc dołuje mnie to wszystko, mam wrażenie, że sobie w ogóle nie radzę ostatnio z pewnymi kwestiami.
27 grudnia 2014, 17:25
mam trochę podobnie, z tym że mam 24 lata i żadnego związku za sobą - może po prostu żaden chłop nie był jakoś specjalnie uparty i nie zmusił mnie do przełamania się ;)
lubię sobie podziwiać różnych panów i rozmyślać jak byłoby wspaniale się sparować, też potrzebuję bliskości, chciałabym związku i stabilności, mieć jakiś zarys przyszłości. i często dołuję się i użalam jakie to straszne, że ktoś mnie nie chce. ALE. kiedy zaczyna się dwuznacznie, kiedy ktoś - nawet ktoś kogo ja już zdążyłam bardziej polubić - zaczyna się niebezpiecznie zbliżać i okazywać sympatię - jest panika, strach, jezus maria odejdź ode mnie i zostaw mnie w mojej samotni.
póki co tłumaczę sobie, że jak trafi się ktoś właściwy to mimo strachu będę chciała się przełamać i będę wiedziała że to coś dobrego i nie mogę świrować. ;-)
Edytowany przez yannis 27 grudnia 2014, 17:27