Wczoraj po południu zrobiłam z mamą krokiety z kapustą i grzybami. Kilka zjedliśmy, ale reszta leżała grzecznie na talerzu w kuchni. Przynajmniej jak szłam spac to leżały. W nocy wypuszczałam chyba ze 3 razy psa na dwór więc w drodze do pokoju zabierałam ze sobą krokiecika. I tym sposobem rano zostało chyba ze 2 sztuki. Nocą budzi się we mnie potwór. Łażę po mieszkaniu i bezwładnie szukam czegokolwiek do jedzenia. Tej nocy poszalałam.
Dziś stanęłam na wadze. Mam 2 kg do przodu. Nie wiem czy dlatego, ze rzeczywiście przytyłam czy po prostu nie pozbyłam się jeszcze tych kilku sztuk nocnych krokietów. Fakt faktem- zaliczyłam przez to doła. Ale takiego niewielkiego. Jestem zła, bo mimo tego że trzymam się jak mogę to waga zamiast spadac rośnie. To nie jest fair.
Nie widząc sensu w utrzymywaniu diety dziś trochę poszalałam:
- salaterka płatków czekoladowych z mlekiem
- talerz kapuśniaku
- wafelek czekoladowy
- ziemniaki ze schabowym + marchewka z chrzanem
Posiłków samych w sobie nie było dużo, ale kalorycznośc jest znaczna.
Po raz pierwszy od długiego już czasu jadłam ziemniaki ze smażonym mięsem, w ogóle ziemniaki dawno już jadłam, nie wspominając o schabowym. I powiem wam... było pycha.
Od jutra wypadałoby znowu zacząc bardziej dietetycznie jeśc. Jejku, dlaczego tracenie kilogramów to taka walka?????