której mi zabrakło...
Do końca mojej rocznej odliczanki zostało 99 dni. W związku z tym kopnęła mnie mała refleksja. Posiłki/przekąski, które w całokształcie planu uwzględniłam jako sporadycznie dozwolone, nagle zagościły w mojej diecie pod hasłem - notoryczne. Nie zaszkodziło to mojej nadwadze ;) ale po raz kolejny sabotuję swoje działania. Wkurzyłam się na siebie. Wprowadzam zamordyzm. To nie są rzeczy, które są mi niezbędne. Ba, to nie są rzeczy, które nawet chwilowo miałyby dostarczyć mi niewiadomo jakiej radości, więc po co..?
Podjęte leczenie nie przynosi jakiejś większej ulgi. Dużo nadziei pokładałam w odżywianiu. Miałoby to sens, gdybym była...konsekwentna. No nic. Nic straconego. Wiem co mam robić tylko... muszę to robić.
Ciągle uważam, że w diecie jest miejsce na wszystko. Bez względu na to, czy chodzi o redukcję, czy zdrowie. Jednak jeśli zakładamy, że coś trzeba ograniczyć to się tego trzymajmy. A jeśli ograniczanie przechodzi do samookłamywania się jak w moim przypadku to chyba trzeba powiedzieć basta. Albo zrezygnować z założeń i nie liczyć na magiczną poprawę.
Z mojego menu wylatują - kupne słodycze, lody i ciasta, chipsy, fastfoody i gotowce. I bezalko. Też nadużywam. Pomijając, że to podkręca przewlekły stan zapalny w organizmie jest to w pierniki niepotrzebnych kalorii. Miło, że tyle czasu trzymam wagę, ale to raczej nie będzie trwało wiecznie.
Zdałoby się wrócić do zapisywania jadłospisów... Może od jutra ;) zamordyzm trzymam od wczoraj. Jak miną pierwsze trzy dni powinno się zrobić lżej.