Odkopałam wczoraj instrukcje obsługi mojej wagi, bo mi się przypomniało, że ma w sobie opcje pomiaru zawartości tłuszczu. Rozkminiłam ustawienia i przeżyłam szok po pomiarze.
Mam w sobie aż 40% tłuszczu. Ble, prawie połowa mnie to tłuszcz , nieciekawie. Nie zdawałam sobie sprawy, że ze mną aż tak źle. Zasadniczo akceptuje siebie, no może z wyjątkiem obleśnego, odstającego brzuszyska. Ale ogólnie nie patrzę na siebie z obrzydzeniem. Jasne, że idealnie byłoby ważyć te nadprogramowe dziesięć kilo mniej, ale tragedii nie ma.
Poprzyglądałam się w związku z powyższym, kilku zrobionym ostatnio zdjęciom i… niespecjalnie mi się to podoba. Jak się tak lepiej przyjrzeć, to nie wyglądam ładnie. Niby w ubraniu gubi się to i owo, zwłaszcza, że nosze luźne tuniki, ale jednak widać nadmiar ciała.
Może mnie to bardziej zmotywuje do pilnowania diety, bo zdarza mi się podjadać. To co że zdrowo, ale jednak na plus dla bilansu. Niby mogę się usprawiedliwiać, że zgubię na bieżni, ale… to chyba nie tak ma wyglądać.