Dziś dieta szła jak burza. Do momentu jak się dowiedziałam, że jeden z szefów ma imieniny i trzeba udac sie do niego z zyczeniami, a pozniej elegancko zasiąśc u niego w gabinecie i zjeśc ciastko. I kolejny moment w ktorym, zeby nie zrobic komus przykrosci a z siebie nie zrobic totalnego dziwadla, zjadlam ciasto. Kawałek sernika. Pycha sernika dodam. I cukierka do tego dostalam, ktorego zamiast zaniesc do pokoju a pozniej komus oddac- zjadlam na miejscu. Pozniej po pracy jak wrocilam do domu czekal na mnie kawalek ciasta i wielki plaster tortu od kolezanki mamy. Ciastko zjadlam, ale mialam po nim mega wyrzuty sumienia, na tyle duze ze tort tylko polizalam (sprawdzalam smak masy- uwielbiam masy ciastkowe!!!). Obiecalam sobie, ze nie zjem juz kolacji ale tak mnie scisnelo w zoladku, ze zjadlam 2 kromki macy z domowym pasztetem. No i kilka łyżek klusków lanych na mleku.
Choc sie nie wydawalo w ciagu dnia, teraz piszac to wszystko widze jak duzo dzis zjadlam. Niedobra ja!!!!!!!!!!!!!!!! Musze cwiczyc swoja wole i stanowczosc w dazeniu do celu. A tu zonk! No nic, chociaz wiem ze popelnilam blad, jestem go swiadoma i gotowa nadal toczyc boj o idealna sylwetke.
Poza tym zauwazylam ,ze dawno jadlam juz warzywa jakies. Na poczatku wcinalam codziennie warzywa gotowane plus surowke, albo przynajmniej surowke. Ale to bylo jakies 5-6 dni temu. No, wczoraj zjadlam jednego pomidora ale maly byl.
Tak wiec od jutra znow sie sprezam i warzywa plus zero slodyczy. Aaaaa... tylko zapomnialam, ze jutro mojego drugiego szefa imieniny i pewnie znowu ciastko. Jejku, po co mi tyle szefów!!!!!!!!!!!!!!!!!!