Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 59637
Komentarzy: 1958
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 18 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat, Wilki

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

15 października 2021 , Komentarze (8)

Pierwszy dzień na wyjeździe minął. W czasie drogi chłopaki coś tam jedli, ja nie, kawa, woda i wszystko. Potem dietowo też było ok. Nawet bardzo ok. Zjadłam mniej niż zwykle (standard to ok 2200 kcal) ale i kcal spalonych było zdecydowanie mniej. 

Spacer wpadł wczoraj jeden 😁 spacer nie w moim stylu, bo ja chodzę szybko, bardziej maszeruję, a nie kręcę się w kółko jak chomik w kołowrotku. Mąż miał umówioną wizytę u lekarza więc pojechałam z nim (co by na kanapie nie zalegać u teściów) on do doktora a ja szukać bankomatu jakieś 30 min mi to zajęło a potem wzdłuż budynku, bloku-kamienicy gdzie lekarz przyjmuje w te i z powrotem. Tak przez kolejne 30 min, a co, że śmiesznie wyglądało, miałam czekać w środku? Ruch to ruch 😛 

Wczorajsze cyferki wyglądały tak:

Ilość kalorii aż bije po oczach, aktywnie spalonych tylko: 512. Kroki ujdą. 

Te cztery wyjazdowe dni będę odrabiać w przyszłym tygodniu, przynajmniej taki mam plan.

Już wczoraj zapowiedziałam dzieciom, że dzisiaj rano do lasu pójdziemy po szyszki i żołędzie. Rano okazało się, że w nocy padało, chłopakom wzięłam po jednej parze butów, a że znam możliwości dzieci moich, wyprawa w tych butach odpadała. A że chłopcy ze swoich kaloszy wyrośli, to podskoczyliśmy do miasteczka obok do sklepiku obuwniczego czynnego od 9.00 i kupiliśmy im kalosze, mi krótkie kalosze, takie bardziej do ogrodu i lasu nie na miasto no i ... torebkę sobie kupiłam. Uwielbiam listonoszki takie do jeansów i bluzy,  nie na elegancko (takich eleganckich torebek mam kilkanaście co najmniej, jak nie ponad 20).

I poszliśmy do lasu nazbieraliśmy trochę materiałów z których po powrocie chcę stroiki robić. Spacerek zajął nam 1,5 h.

Po powrocie drugie śniadanie dzieci i moje pierwsze i wyjazd do agroturystyki zwierzaki pooglądać i kolejne 30 minut spaceru wpadło. Tam takie cuda sfotografowałam:

Dietę trzymam, dzisiaj już raczej aktywności nie będzie, za to wieczorem proszona kolacja u siostry męża. Jutro rano jak padać nie będzie to wybieramy się do parku a wieczorem Impreza w restauracji. W niedzielę wracamy do domku :)

Takie są plany, a ważenie w poniedziałek rano pokaże jak moje starania. We wtorek mija 5 tygodni od początku redukcji (u mnie w pracy żaden facet się nie odchudza ONI są na redukcji, mogę i ja redukować ... tłuszcz z ciała mojego). Miłego weekendu, życzę biorę kawę i zaglądam do pamiętników.

14 października 2021 , Komentarze (9)

Wczoraj cały dzionek mocno zajęty, ponieważ dziś wcześnie rano w drogę ruszaliśmy. Wczorajsze cyferki wyglądały tak:

Dwa krótkie spacerki, padało więc z parasolem drugi. Pierwszy do szkoły - wyjrzałam, przejaśniło się więc bez parasola, ale w połowie drogi nas napadł deszczyk, dobrze, że nie za mocny. Na drugi popołudniu zabrałam już parasol. Reszta kroków po domu. Aktywnie spaliłam 1266 kcal z czego tylko 450 na spacerach (przez 105 minut). Więc pożyteczne z pożytecznym 😁 spalanie przez sprzątanie 😉

W planach wyjazd na 4 dni, do teściów, w sobotę urodziny/rocznica w restauracji, wieczorową porą. Mieszkamy daleko od rodzinnych stron. Mieszkamy 400 km od teściów i ponad 600 km od moich, więc jak jedziemy to staramy się na kilka dni. A wiadomo, przed wyjazdem kwiaty, kurze, podłogi, pranie, pakowanie itp. 

Dzisiaj po 5.00 wyjechaliśmy już jesteśmy na miejscu. Przez najbliższe 4 dni aktywności będzie mało, wiadomo u kogoś w domu możesz się pokręcić ale nie jest to tak jak w domu - zawsze coś do zrobienia. Pójść też za bardzo nie ma gdzie, maleńka wioska pod dużym miastem. Wioska z nazwy bo zwierząt tu nie ma za to wokoło aglomeraty ogrodnicze. Z chodnikami ciężko. Paki to niby tylko 10 km stąd ale korki takie, że hoho.

Do tego jak przyjechaliśmy to jutro kolacja u siostry męża, pewnie kawa u kuzyna, sobota obiad u teściów a potem na 18.00 impreza. Więc dietowo dostosowuję się do tego co będzie tylko chleb przywiozłam swój dwa duże bochny :)

U męża wszyscy chudzi, mega dbający o linię, nawet teściowa. Zawsze tu mało jem 😁 więc może tragedii nie będzie. Tylko ograniczenie ruchu tu mnie boli. Po powrocie zobaczę co wskaże waga.

13 października 2021 , Komentarze (11)

Krótki wpis pomiędzy herbatą a kawą.

Wczorajszy dzień prawie zgodnie z planem. Poranny spacer długi, chciałam dłuższy ale w domu musiałam  poogarniać. Potem po syna do szkoły miałam iść piechotą te 2 km i razem przez park powrót ale takie chmury się zebrały, że nie ryzykowałam. My się deszczu nie boimy ale wtorek i czwartek to dni kiedy syn ma lekcje gry na instrumencie i targamy wiolonczelę. Z tym targaniem to przesada, wiolonczela 1/4 dostosowana do wzrostu syna. Lekka, pokrowiec z uchwytami jak plecak. Ja śmigam z wiolonczelą a syn z tornistrem. A że wczoraj na deszcz się zanosiło, to nie ryzykowałam zmoczenia instrumentu. One nawet na wilgoć reagują. Więc autem pojechałam. Potem obiad i położyłam się na trochę po zarwanej nocy. Wstałam, dokończyliśmy dokumenty, dzieci młodsze poszły spać, a ja na króciutki spacer. 

Zazdroszczę ludziom którzy wysypiają się w pięć godzin. U mnie minimum do 7 z hakiem a najlepiej od 8 w górę. Nie wiem, może to ma związek z niskim ciśnieniem. W każdym razie po 5 godzinach snu popołudniu jestem nie do życia, stan "ja obok siebie", zero energii, za to apetyt ogromny. Wczoraj musiałam się pilnować. Nie wiem skąd zależność pomiędzy małą ilością snu a napadami głodu ale ja tak mam więc się wczoraj męczyłam, nie poległam ale łatwo nie było jak się ssanie włączyło.

To cyferki z wczoraj.

A to kilka fotek, ze spaceru wieczornego - ładne to moje miasto.

Dzisiaj dużo do zrobienia, czasu na dreptanie na zewnątrz będzie mało. Za to po domu zrobię dużo kroków. Kończę herbatkę z cytryną i lecę. Miłego, miło że pewnie takiego jak tu mega pochmurnego, dnia.

12 października 2021 , Komentarze (27)

😁🤪W tym tygodniu ubyło mnie 0,8 kg czyli przez 4 tygodnie zrzuciłam 7,3 kg 😁

W tym tygodniu średnie dzienne wyglądały tak:

kroki: 14 595 /dzień

kcal spalone aktywnie: 1173/dzień

7 spacerów/marszów - 44,14 km (średnia dzienna ponad 6 km)

Pojawiła się "8"

Wczoraj był bardzo zabiegany dzień. Rano syna do szkoły odprowadziłam i poszłam od razu pomaszerować do domu wróciłam po 2 h. W domu jak to po weekendzie kurze i odkurzanie i po syna do szkoły okrężną drogą i kolejne 1 h 15 min spaceru wpadło. Tempo jak tempo przespacerowałam ponad 13 km. Z młodym lekcje i ćwiczenia na instrumencie a na 17.00 z nim na urodziny (tak, tak w niedzielę jedne a w poniedziałek drugie) jakie tam pysznie wyglądające ciasta dla rodziców były i tort marzenie, ale byłam twarda ponad dwie godziny nad czarną kawą przesiedziałam.

A wieczór od 20.00 do 1.00 w nocy przesiedziałam nad dokumentami. Musiałam poznajdować sporo rzeczy. Czas na porządki w kwitach :)

Plan na dziś: Spacer do szkoły i dalej w świat ok 2h, potem obiad dla rodziny, Spacer nr dwa do szkoły po syna i z powrotem ok 1 h. Po południu porządek w kwitach co to je w nocy 5 x przekopywałam. Muszę pomyśleć nad ich bardziej szczegółową segregacją (mam ich 2 skrzynki 🤪)

11 października 2021 , Komentarze (24)

Weekend minął bardzo pracowicie, standard. W sobotę upiekłam chleb, tym razem w naczyniach żaroodpornych - co by bochenki większe były. No i blachę ciasta drożdżowego z jabłkami i kruszonką, dla chłopaków. Ciepłemu ciastu drożdżowemu nie potrafię jednak się oprzeć więc zjadłam sporu kawałek. Kalorie ucięłam gdzie indziej. Ale wyrzuty i tak były bo to węgle proste. Z drugiej jednak strony jeśli to jest wyjątek od reguły raz na długi czas to nie mam zamiaru się biczować. 

A jak pacgniało (dobrze, że tylko do ciepłego mam słabość 🤤.

Po białe pieczywo już nie sięgam.

W niedzielę zrobiłam sałatkę jarzynową dla chłopaków, najmłodszy miał zaproszenie na urodziny więc obiad szybki. Dobrze, że rano skojarzyłam, że to 10 października i mam bilety na koncert orkiestry symfonicznej dla całej rodziny. Jakby mi się przypomnienie włączyło 30 minut przed to byłaby jazda. 

Koncert był naprawdę fajny. Może dla dzieci młodszych ciut przydługi, 2 h z przerwą15 min pośrodku. Na drugiej części już im się nudziło ale i tak nie marudzili, tylko szeptem pytali ile jeszcze tych utworów. Od kilku lat, od przeprowadzki do miasta gdzie jest orkiestra kameralna ok 4 razy w roku chodzimy z dziećmi na koncerty. Chcę, żeby poznali różne rodzaje muzyki, nie tylko to co w radiu i na YOUTUBIE.

Dzisiaj z wysokiego C zaczęłam, rano odprowadziłam syna na 8.00 do szkoły i poszłam na długi marsz. Potem kurze i odkurzanie w domu i po syna do szkoły (2 km w jedną stronę). Na chwilę obecną mam wydreptane 20 502 kroki i spalone aktywnie 1158 kcal. Popołudnie spędzę całe w dokumentach więc niewiele więcej już dodreptam.

Dziś mija mija kolejny tydzień, jutro rano ważenie, mam nadzieję, że rano zobaczę z przodu 8. Nie zapeszam, jak nie to też przeżyję ale pomarzyć można.

Dobra robię kawę i siadam z synem do lekcji. 

9 października 2021 , Komentarze (6)

Kota to mam na punkcie pewnych rzeczy, jak każdy chyba, tylko każdy na punkcie czegoś innego. A oprócz tego mam dwa koty też. Też samce. Więc mąż, 3 synów, dwa koty i ja. 

Kiedyś nie przepadałam za kotami. Do czasu. Jakieś 11 lat temu, zamieszkał z nami, wówczas niespełna sześcioletni syn męża. On uwielbia koty i jak kiedyś u znajomych na działce okociła się jakaś kotka i były kociaki i on je zobaczył to cóż, ja spojrzałam na niego i ... wróciliśmy do domu z kotem. 

Kot zamieszkał z nami w mieszkaniu, potem wybudowanym domu, następnie w mieszkaniu i nowym domu. Najmłodszy syn też kociarz, a nasz kot już się bawić nie chce, to starsze kocisko, dystyngowane. Mały rok marudził i w tym roku adoptowaliśmy 4-tygodniowego kociaka ze schroniska. No i ten już teraz 6 miesięczny jegomość nadal czasem broi. Dzień zaczęłam od mycia, dezynfekcji i prania zestawu toreb termicznych i zakupowych. W Pralnio-Spiżarni w kąciku sobie grzecznie leżały a ta mała łajza je obsikała. Dobrze, że większość z materiałów sztucznych, rękawiczki na dłonie i poszedł w ruch chlor. Potem pralka i mycie podłogi itp. 

Weekendy u mnie zabiegane, rodzina w domu, dużo rzeczy do zrobienia. Rosół już dochodzi na kuchence, chleb wyrasta w parowarze, jedno pranie kończy się suszyć w suszarce, drugie czeka na rozwieszenie bo słońce wyszło. Zaraz zarobię ciasto drożdżowe dla chłopaków i obiorę jabłka. Potem lekarz, powrót, chleb do piekarnika i popołudniu muszę do galerii skoczyć, obiecałam znajomej wybrać kieckę. Więc dopiero wieczorkiem przysiądę i poczytam coś.

Miłego weekendu 😁

8 października 2021 , Komentarze (18)

Dzisiaj rano jak co piątek "oficjalne" ważenie było. 

Podsumowuję we wtorki bo wtedy są pełne tygodnie ale tu ważenie mam w piątek. I tak minęły 24 dni i w tym czasie straciłam 33 % z tego co zaplanowałam stracić, czyli 6,5 kg. Nie wiem kiedy ten czas minął. To 6 kg to, pomimo dużej mojej wagi sporo. Tak wiem, że to była ta łatwiejsza część drogi. Środek jest dużo cięższy i wolniejszy. Organizm przywykł do nowych zasad. A najtrudniejsza będzie trzecia część. Ruch pozostał jak był i bardziej intensywny być nie może. Nadal nie mogę wrócić do moich treningów gdzie tętno było pomiędzy 150-180 uderzeń na minutę. Staram się, aby zgodnie z zaleceniem doktora nie przekraczało 130 uderzeń. Chodzi o to aby mi cukier nie spadał gwałtownie. Jutro mam wizytę (tak w sobotę ;)). Zobaczymy co powie.

Cały czas pilnuję aby prostych węglowodanów było jak najmniej. 10 dni temu, mój żytni zakwas na chleb osiągnął gotowość. Od tego czasu piekę chleb pełnoziarnisty co 3 dni. Najczęściej pszenno-żytni z pestkami dyni i słonecznika. W proporcjach 55% mąka żytnia pełnoziarnista oraz 45% mąka pszenna pełnoziarnista. Wczoraj zrobiłam eksperyment połowa chleba to 100%b mąki pszennej pełnoziarnistej, zakwas żytni, pestki słonecznika druga połowa to 100 % żytni z czarnuszką i pestkami dyni.

To chleb po 4 h wyrastania w temperaturze 40 stopni C.

Tu po pieczeniu:

Z takiej samej ilości mąki i zakwasu. Oba ładnie wyrosły ale widać, że ten pszenny ciut bardziej. Oba są pyszne. Mój mąż, najstarszy syn jedzą z apetytem ale najbardziej zadziwił mnie najmłodszy siedmiolatek mówiąc: "ale mamusiu pyszny chlebek upiekłaś, daj mi jeszcze swojego chlebka". Nawet średniak mój, najmniej chętny do eksperymentów kulinarnych zjadł dziś na śniadanie dwie kanapki z ciemnym chlebem.

A grzanki do sałatki jakie dobre z niego wychodzą. Z tego wczoraj pieczonego została mi 1/3. Jutro będę piekła trochę większą porcję, myślę też o kupnie innej szerszej brytfanki.

Co do ruchu cały ten tydzień aktywny tzn. kilkanaście tysięcy kroków i po ponad 1000 kcal spalonych aktywnie.

Kończę kawę i idę odprowadzić najmłodszego syna do szkoły, dziś zaczyna od 3 lekcji. Potem do średniego do szkoły na spotkanie z panią pedagog, syn kiepsko znosi słabsze oceny, poprawia nawet 5 na 6 z religii, jak może. Potrafi się rozpłakać jak np. na zajęciach z logopedą źle zrobi zadanie i dostanie smutną buźkę. Żeby nie było my go nie napędzamy. Tłumaczymy że ocena dostateczna znaczy, że jest dostatecznie, dobra-że dobrze, bardzo dobra - że bardzo dobrze, a celująca to już ewenement. Porozmawiam z pedagogiem, może coś doradzi.

Miłego dzionka.

7 października 2021 , Komentarze (16)

Przez większość czasu musiałam biegać ale tego nie znosiłam.

W młodości, do do 24 roku życia raczej nie biegałam. Dużo maszerowałam, jeździłam na rowerze, nawet po górach, tych dolnośląskich, ale nie biegałam. Dlaczego? Przyczyna prozaiczna. Mam i miałam duży biust. 75 F wtedy. 80 G teraz. Kiedyś byłam szczupła laska, może jakieś zdjęcie tu wrzucę ale biust był. A 20 lat temu rozmiarówka biustonoszy kończyła się na DD. Ani to dopasowane, ani wygodne, jak biegałam to mi piersi do brody skakały. Wyglądało to przekomicznie. Więc nie biegałam. Wtedy mało osób biegało, maratony, biegi uliczne itp. stały się modne dużo później.

Moje "proporcje" wyglądały wtedy mniej więcej tak:

Na tym zdjęciu ważę jakieś 73 kg. 

Jak postanowiłam zdawać do służb mundurowych to musiałam zacząć biegać. Wtedy na egzaminie trzeba było przebiec 800 m. kupiłam sobie takie super obcisłe koszulki, spłaszczające na mega biust, owijałam go bandażem, żeby nie latał. I poszłam kilka razy na stadion. Kondycję miałam, więc przebiegnięcie 800 m, nie było problemem. 800 m każdy przebiegnie.

A potem zaczął się mój horror.

W szkole oficerskiej o 6.00 pobudka a o 6.10 zaprawa. Bieg. Ponad 3 000 m. W grupach mieszanych, damsko-męskich u mnie na 12 osób były 2 dziewczyny, ta druga i kilku chłopaków po AWFie. Biegać mieliśmy razem. W połowie trasy miałam codziennie mroczki przed oczami (z niedotlenienia), mimo, że oni biegli na 70% swoich możliwości to ja codziennie w tym biegu umierałam. Na końcu biegu, nie mogłam oddychać, trzęsłam się. I tak od poniedziałku do piątku. W sobotę zamiast zaprawy mieliśmy trzepanie kocy, grabienie itp. A w niedzielę spaliśmy do 7.00. Każdego dnia od obiadu w mojej głowie kołatała się myśl: "jutro znowu zaprawa- jak ja dam radę". Ale dawałam, czasem ze łzami w gardle, często klnąc. 

Po pół roku już było lepiej, ale oni wtedy podkręcili tempo i zawsze musiałam za nimi nadążać. Wytrenowali mnie, naprawdę, byliśmy zgraną grupą. Pod koniec bieg w pełnym oporządzeniu (mundurze, hełmie, opinaczach, z maską przeciwgazową, karabinem) nie robił już na mnie wrażenia. W głowie powtarzałam sobie rymowanki, aby tempo utrzymać. Pilnowałam oddechu, dwa wdechy jeden długi wydech. Biegałam po betonce, asfalcie w zwykłych trampkach, mogliśmy nosić tylko to co "Ojczyzna" dała, wyjątkiem była bielizna dla kobiet, tą mogłyśmy mieś swoją (majtki i biustonosz) bo skarpetki już wełniane wysokie, służbowe. Potem, po czasie to doceniłam, bo oficer nie może być słabszy fizycznie od swoich podwładnych. 

Pierwsza jednostka, byłam tam pierwszą kobietą w mundurze. Dostałam młody rocznik, przez przysięgą. Fajni młodzi chłopcy, o kilka lat młodsi ode mnie. Biegałam z nimi zaprawy. Na czele. W tamtej jednostce, wtedy się temu dziwili. A po co Pani porucznik biega, podoficera z mini wysyłać. Ale biegałam, bo uważałam, że tak trzeba.

Po kilku miesiącach przeniesiono mnie o 700 km do zielonego garnizonu, w środku lasu, jednej z czołowych jednostek w Wojsku Polskim. Na 3500 żołnierzy byłam drugą kobietą dowódcą. Spędziłam tam kolejnych naście lat. Tu dostałam już żołnierzy zawodowych i nadterminowych (pierwsi szeregowi zawodowi w Wojsku Polskim), część po misji w Iraku, część starszych. I ja jako dowódca. To dopiero było wyzwanie. Tam do pracy przychodziliśmy na 7.00 a od wtorku do piątku o 7.15 była zaprawa. Też 3 000 m. Biegałam, równo z nimi. Tempo równe aby cały pluton biegł razem, w kolumnie czwórkowej. Ja z boku, przodu, tyłu pilnowałam aby nikt nie zostawał, dopingowałam, wbijałam szpile: "no baba może a Ty nie dajesz rady". Oj działało to na nich. Nadal nie lubiłam biegać, robiłam to co trzeba. Kiedy było mi łatwiej? Jak pojawiły się odtwarzacze MP3. Muzyka to mój doping, tak biegam do rytmu i przy muzyce jest łatwiej. Zaczęłam nawet wtedy biegać sobie popołudniami po lesie pętle 8 czy 10 km. Więcej nie.

Pamiętam jak wróciłam po pierwszym urlopie macierzyńskim (7 miesięcy po porodzie), nie biegałam rok. Najpierw ciąża, potem urlop. Pierwsza zaprawa, to był sierpień. Biegnie cała Brygada, biegnę równo, nie za szybko ale cały czas biegnę. Mijam żołnierza, który po ok 2 km przeszedł do marszu, on patrzy na mnie przepraszająco i mówi, że w lipcu był na urlopie i kondycja mu spadła :D a ja uśmiechnęłam się w duchu i ucieszyłam, że moja jest na tyle dobra, że po roku biegam, bez problemu.

Co roku zdajemy egzaminy z WF-u, ich wynik ma wpływ na naszą ocenę z opiniowania, a od niej są uzależnione nasze awanse, kursy i wiele innych. Przez większość czasu na egzaminie biegałyśmy jako kobiety 1 km, podchodziłam do niego z marszu i zdawałam na ocenę dobrą lub bardzo dobrą (normy są wyśrubowane) od kilku lat biegamy jak panowie 3 km i dalej zdaję. Na ocenę dobrą. Nadganiam pozostałymi konkurencjami. I jest albo bdb albo db. 

Bieganie ostatecznie ograniczyłam w 2019 roku, na polecenie lekarza, ze względu na kręgosłup. Przerzuciłam się na pływanie :)

Czy w którymś momencie bieganie mnie porwało? Nigdy, zawsze biegałam bo musiałam, z obowiązku. Nawet popołudniami. Ale jak lekarz pozwoli to trochę pobiegam. Dlaczego? Ponieważ biegać nie lubię ale nie ma nic wspanialszego niż to zmęczenie po kilkukilometrowym biegu. Po żadnym sporcie, nie czuję się tak jak po biegu. Ten rodzaj zmęczenia, te endorfiny, dotlenienie. Tego nie da się inaczej odtworzyć. I satysfakcja, że nawet dzisiaj stając w szranki z moimi synami, oni nie dają rady mnie prześcignąć. Nadal mówią: "mama ale ty szybko biegasz". 

Podziwiam biegaczy długodystansowych, półmaratończyków, maratończyków, czy ultra maratończyków. Mają bardzo mocną psychikę. Ja do biegania predyspozycji nie mam. Wolę maszerować, pływać.

6 października 2021 , Komentarze (27)

Ostatni okres skłania mnie do refleksji. Abstrahując od dolegliwości zdrowotnych (utrudniają życie ale mu nie zagrażają) i wagi (wynika w dużej mierze z tych dolegliwości, jest duża ale ją ogarnę, wiem już z czym walczę) to jestem szczęśliwa. Tak naprawdę. Kawał mojego życia minął. Miałam biedne dzieciństwo i młodsze rodzeństwo którym się zajmowałam. Ojciec szybko zwinął, żagle mama robiła co mogła aby nas utrzymać. Nie chciałam dzieci, wiedziałam jaka to odpowiedzialność. Wiedziałam, że muszę sama na wszystko zapracować. 

Zawód wybierałam z jednej strony z głową a z drugiej z sercem, chciałam i się realizować i zarabiać godnie. To były czasy bezrobocia. Grunt to wykształcenie. Po technikum poszłam do pracy w systemie 12/24/12/48. Czyli 12 godz. cały dzień w pracy, następnego dnia na 12 h na nockę, a potem dwa dni wolnego. Pracę łączyłam ze studiami prawniczymi. 5 lat wyjętych z życiorysu praca, nauka i tak w kółko. Zero związków, w pracy naoglądałam się facetów i ich podejścia do kobiet, zdrad itp. Pracować chciałam docelowo w budżetówce, w końcu to najstabilniejszy pracodawca. Jak kończyłam studia poszukiwali kilku tysięcy prawników do policji, a ja wtedy oglądałam namiętnie i czytałam wszystkie kryminały. Wiadomo za mundurem panny sznurem, tylko że ja chciałam mieć mundur na sobie a nie faceta w mundurze przy sobie. 

Ogólnie wiecie zdecydowana, konkretna babka ze mnie. Taka z charakterem. Jak kończyłam szkołę średnią myślałam o wojsku (wiecie blondynka w koszarach i inne takie) ale to były czasy zamierzchłe i kobiet nie brali. Jak kończyłam studia to już brali. Hmm marzyły mi się szlify oficerskie. Były szkolenia dla absolwentów szkół wyższych ale egzaminy masakra. Myślę spróbuję. Przeszłam komisje lekarskie, testy psychologiczne i dopuszczono mnie do egzaminów. Inny świat. Zakwaterowano nas w pokojach 8-10 osobowych, na pryczach, szafki metalowe, koce zakurzone, śmierdzące. Szaro, buro i ponuro. Prysznice bez zasłonek. Test z angielskiego, test z wf-u (bieg, koperta, rzut piłką, pływanie) i rozmowa kwalifikacyjna. Wiecie nie nie mam żadnych korzeni wojskowych ojciec nawet w wojsku nie był, kuzyni w zasadniczej standardowo. 

Po kilku dniach w tej szarej rzeczywistości jak przyszło do wyczytywania wyników (było po 4 osoby na miejsce) jak usłyszałam, że się dostałam to nie wiedziałam czy się cieszyć czy nie. Dostałam powołanie do służby. Poszłam z duszą na ramieniu mając zabezpieczenie, że mój pracodawca będzie musiał przyjąć mnie z powrotem jak nie dam rady. I wiecie co z paniusi z recepcji, ze szpilek, pełnego makijażu i garsonki trafiłam w używane kamasze i moro o dwa rozmiary za duże. Dawno to było. Oj ciężko było. To była przygoda mojego życia. Długo by pisać jak to od środka wygląda i co się tam dzieje. Przekraczanie granic wytrzymałości fizycznej i psychicznej, łamanie by ukształtować na nowo. Zostałam oficerem, jedną z pierwszych kobiet oficerów-dowódców. W dodatku na zmechu, czyli w poczciwej piechocie. A potem dowodziłam, awansowałam, służyłam w kilku miejscach. Szkoliłam się, angażowałam na 200 %. W wieku 30 lat wyszłam za mąż (tak awersja mi minęła), miałam prawie 33 lata i 35 lat jak urodziłam synów (drugiego i trzeciego). Pierwszego wzięłam w komplecie z mężem :) 

Teraz ten etap się kończy, ale dobrze. Nie potrafię robić nic na pół gwizdka, albo mogę być w czołówce albo czas na zmiany. Zbyt eksploatowałam organizm. Swoje wypracowałam, pozostały wspomnienia. W dużej mierze to służba mnie ukształtowała. Teraz mam rodzinę na której się skupiam i to mnie uszczęśliwia. I pomysł mam na kolejne "coś". 

Żeby nie było przez ten czas bywało, że zamknięta w łazience wyłam, wydawało mi się, że nie dam rady, upadałam. Ale zawsze podnosiłam się, zakładałam beret i walczyłam dalej. Było mnóstwo kłód w męskim świecie, kiedy my kobiety się tam pojawiłyśmy. Lata udowadniania, że kobieta też może, tak samo dobrze a nawet lepiej.

Więc jeśli macie marzenia, nawet takie które wydają się niemożliwe do zrealizowania, z innej bajki, to próbujcie, warto.

5 października 2021 , Komentarze (10)

Trzeci tydzień spadek - 0,6 kg czyli przez 3 tygodnie 5,8 kg. 

Tydzień bardzo ciężki, mega zabiegany a przy tym siedzący, cyfry bez szaleństwa.

Moja średnia tygodniowa:

kroki: 14 405/dzień 

kcal spalone aktywnie: 934 kcal/dzień

Jedzenie bez szaleństw, raczej w normie, czasem za mało, czasem za dużo, za często 2-3 posiłki tylko.

Tydzień ciężki bo całe 3 dni spędziłam na badaniach w poczekalniach itp. Robiłam komisję lekarską, naszą resortową, odnośnie zdolności do dalszej służby. O 6.00 wyjazd do innego miasta i cały dzień badania. 14 lekarzy na liście. Od ginekologa, badań krwi, moczu (w tym np. próba ciążowa i HIV, lipogram i sporo innych) ekg, badania słuchu, po endokrynologa, psychologa itp. Test fajny pisałam 567 pytań, badanie osobowości - Podobno nadal ok :)

Co do wyniku wkurzyłam się bo nie dość, że na każdego lekarza czekaj czasem kilka godzin to kazali mi dosłać moją dokumentację leczenia, więc biegam po swoich doktorach zbieram dokumentację. Wiem bronią się coby moje dolegliwości nie miały związku ze służbą bo wtedy dodatkowe procenty do emerytury. 

Dzisiaj popołudniu idę po ostatni opis, wysyłam i czekam na orzeczenie. Wstępnie  orzecznik będzie proponował komisji wysłanie mnie na urlop zdrowotny 6 miesięcy, pełnopłatny. Bo może się polepszy. Nie polepszy. Neurolog jasno mówi, że lepiej nie będzie trzeba walczyć coby gorzej nie było.

Liczyłam na to, że orzekną (mają podstawy i mogą tak jeszcze zrobić) - niezdolna, a wtedy 2 tygodnie na uprawomocnienie się i z racji wysługi idę na emeryturę. A tak czeka mnie 6 miesięcy wypowiedzenia i emerytura. Ano właśnie złożyłam wypowiedzenie, wysłałam ostatniego dnia poprzedniego miesiąca. Z prośbą o skrócenie okresu wypowiedzenia do 2 miesięcy, na co Warszawa się raczej nie zgadza. Tak więc decyzja podjęta. Mama, żona na pełen etat. Czas skupić się na swoim zdrowiu i rodzinie. A dlaczego taka decyzja kiedy indziej bo to dużo by opowiadać.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.