Dzisiaj byłam drugi raz w fitness clubie i poszłyśmy z koleżanką na zajęcia z trenerem Fatburning (spalanie tłuszczu). Wiedziałam ze będzie intensywnie ale nie sądziłam że aż tak! Po godzinie myślałam że żywot tam skończę. Pot się lał strumieniami. W domu bym tak długo nie wytrzymała w takim tempie. Potem zaliczyłyśmy siłownie, steperki i bieżnie. W sumie dwie godziny, a jutro będę chodzić po domu na czworakach
Dzisiejsze menu :
śn; dwie cienkie parówki z ketchupem
przegryzka ; 2 banany
ob; udko +mizeria z ogórków
kol ; tuńczyk z cebulką szczypiorkiem i odrobiną majonezu light (pycha:))
no i w między czasie pewnie z półtora litra wody się uzbierało
Następna wizyta w siłowni czwartek , piątek :) ale błagam tylko nie fatburning
Metamorfoza.
21 września 2011, 11:00Tym razem udało się wejść. ;) Świetnie, że chodzisz na fitness, tam jest ciśnienie. Nie tak jak w domu zrobisz kilka przysiadów i robisz przerwę. ;) Ja jednak wolę pomału, stopniowo, poza tym na siłownię i tak nie miałabym czasu przy małym dziecku. Ale podziwiam wszystkie kobietki, które decydują się na fitness. Ja po domowych ćwiczeniach mam niezłe zakwasy, choć wydaje mi się, że zaczynają ustępować. Powodzenia w spalaniu. 6kg to na prawdę dużo i dziwię się, że nikt nie zauważył.