Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
święto kolorowych lampek


Świecą lampki, świeczki, lampiony. Przed cmentarnymi bramami odpust. Cukrowa wata, ukochana pańska skórka, baloniki na drucikach, obwarzanki.

Dla mnie to nie halloween. Ani święto zmarłych. Ani zaduszki. Oprawa i ceremoniał i odpust przed_bramowy tego święta stały się dla mnie ważniejsze niż treść. Kilka lat temu, chyba 8, a może 6, w niedobrym dla mnie czasie - szłam z rodziną Cmentarzem Bródnowskim i rozmyślałam. Oczy wciąż mając rozwarte w szerokim zachwycie. Doszłam do wniosku, że owszem odwiedzam groby zmarłych rodzinnych, ale najpiękniejsze z tych dni są dla mnie łuny nad cmentarzami. I mrugające o zmierzchu i zmroku sznury, konstelacje, gwiazdki i galaktyki palących się lampek. Gdy nie ma deszczu i wiatru - to po prostu jest pięknie!! Bo bajkowo - to za mało powiedziane.

Cudny kicz ubrany w kolorowe lampki.

Państwowe święto i wolne dni z Okazji Kolorowych Lampek.

 

Nie wiem, czy wierzę w życie pozagrobowe. Nie jest to dla mnie istotne. Wiem za to, że polska cmentarna tradycja wytworzyła PIĘKNY i chwytający za serce widok. To mi wystarczy.

Od kilku lat na cmentarze, a mam ich 3 do odwiedzenia, jeżdżę z aparatem fotograficznym. Bo mi żal tych widoków, co w pamięci za kilka lat wyblakną i zanikną. Na zdjęciu pozostaną.

 

... a gdy szarówka ściemnieje - płomienie będą jaśniejsze, kolory zabłysną w pełnej krasie

 

... pole lampek przed błękitną figurą na Bródnie, taki miejscowy zwyczaj. I ja jestem na tym zdjęciu i moje dziecko i mój wnuczek i mój Tata.

 

Odczuwam metafizyczny niepokój tylko w jednym miejscu. Nad malutkim grobem mojej starszej siostry. Żyła tylko kilka dni. Ale daty urodzenia mamy podobne, różni nas rok. Zawsze dziwnie się czuję, gdy docieram do jej grobu. Cmentarz, kiedyś wiejski, teraz małomiasteczkowy. Skupisko dziecięcych grobików. Bo grobami, z racji mikrości, trudno je nazwać. Pierwsze, co sprawdzam, to - jak ślepiec palcami dotykam wyrytego imienia. Czy tam jest jej imię czy ... moje?!  (...) Dopiero potem zapalam malutkie pachnące świeczuszki i kładę białe rumianki. Zawsze takie same.

 

 

 

Z innej beczki 

W dniach ostatnich odnalazł mnie jeden z moich młodocianych przyjaciół. Może nie tyle odnalazł, co po kilku latach życzeń urodzinowych i okazjonalnych spotkań, wreszcie znowu pogadaliśmy od serca. Pomijając zawirowania losu i poglądy, wciąż o podobnej proweniencji, wspólnie doszliśmy do wniosku, że świat naprawdę jest dziwolągowaty.

Otóż młody Polak, językoznawca i belfer językowy z powołania siedzi na stypendium naukowym w Irlandii. Uczy tam języka angielskiego w szkole dla dzieci emigrantów. W Irlandii emigrantów nie uczą irlandzkiego!? I nie naszych emigrantów, znaczy nie tylko. Polaków wcale nie jest najwięcej. Uczy Czechów, bliźnięta namiętnie rywalizujące ze sobą. Uczy młodziutkiego Brazylijczyka, który jest tak przerażony obcym miejscem, że szeptem tylko parę słów mówi. Uczy Litwinów, Wietnamczyków, około 40 nacji. To przecież, uczciwszy uszy, jest popierdzielone!! Uczyć obce dzieci języka, który nie jest ani jego ani ich i to jeszcze w kraju, gdzie mówi się inaczej.

Xald śmiał się nocą na Skypie, gdy mu to uzmysłowiłam. Poczułam sie dumna, gdy (znowu) usłyszałam, że tego mu brakowało. Moich dosadnych słów obnażających niedopowiedzianą i niezauważoną śmieszną stronę naszej egzystencji.

 

 

Vitaliowo

Waga do góry, nie podoba mi się. Trochę mam dłonie spuchnięte. Może to jeden z tych rzadkich przypadków, gdy robi się mnie więcej przed babodniami?

Od poniedziałku znowu kaganiec na paszczę. Do 20 w niedzielę mam Staśka, a przy nim to ja nie dam rady nie jeść.

 

 

Jeszcze mam prośbę.

Piszę poprawnym językiem. Czasami literackim. Nie robię błędów ortograficznych ani stylistycznych.

Owszem, czasem stosuję wulgaryzmy, ale tylko jako literackie środki wyrazu, a nie dla samej przyjemności rzucania mięsem czy obrażania kogoś. Rzucę mięsistym słowem, gdy uważam, że mocniej wyrazi to emocje. Rzucę barwną kurrrwą, gdy chcę przekazać na przykład ból paszczęki, gdy serce boli, gdy wyję którąś noc z upokorzenia, gdy wściekłość tak mnie nadyma, że bez tego grubszego słowa to bym chyba pękła.

Jeżeli się komuś nie podoba okazjonalne używanie przeze mnie wulgaryzmów, to uprzejmie proszę usunąć mnie z ulubionych, usunąć ze znajomych i do mnie nie zaglądać. Nie ma przymusu.

Przeglądając pamiętniki co młodszych i co barwniejszych osóbek vitaliowych widzę czasami bagno słów rynsztokowych, wyzwiska, wyśmiewanie, nawet nieszczęsne "chuje" pisane z błędami ortograficznymi. I nikt tych pamiętników nie zgłasza do moderacji.

 

TAK, TAK!!! Ktoś zgłosił mój pamiętnik do moderacji za stosowanie wulgaryzmów. Wczoraj nocą maila od Vitalii dostałam. Ostrzegawczego.

Szczęka mi opadła. Jeszcze trochę i by był Chiński Syndrom, bo w ziemie się wbiła.

 

LITOŚCI !

to nie jest śmieszne, to żałosne!

  • mikrobik

    mikrobik

    30 października 2010, 14:28

    Dla mnie to nie tylko święto lampek. Oprawy nie muszę widzieć. Nawet na cmentarzu nie muszę być, ale jakoś w te dni mi bliżej do tych co już "po drugiej stronie tęczy". Piszesz bardzo dobrze i bardzo poprawnie. Masz wyjątkowy dar wyrażania uczuć, emocji. Ja nie używam wulgaryzmów, ale przecież używają ich wielcy ludzie pióra i jakoś nikt ich do moderacji nie zgłasza. Tu po prostu jest taki tygielek jak w społeczeństwie. Czasem zastanawiam się co tymi ludźmi kieruje, że własne nieudacznictwo, własne frustracje muszą odreagować w taki sposób, aby komuś dokopać. Czy wtedy lepiej się czują?

  • Ciupek

    Ciupek

    30 października 2010, 14:15

    Aż się powtarzam z tego wszystkiego, kurka wodna, źle ze mną.

  • Ciupek

    Ciupek

    30 października 2010, 14:13

    To ja może też już będę grzeczna, czasem mi się wymyka spod klawiatury trochę tego czy owego... A tak nawiasem jestem zbulwersowana faktem zaniedbania mojej osoby. Tyję! I to przez Ciebie bo nie ma mnie kto opierdzielić a własna matka tylko przynosi tony ciastek i jedzie niczym po następne niczym po węgiel. Litości!

  • bebeluszek

    bebeluszek

    30 października 2010, 14:07

    za tymi centarnymi bajkami wlasnie tesknie....tu nie ma takich...tylko przychodnie z dyniami....a co do irlandzkiego...to po co obcokrajowcy maja uczyc sie irlandzkiego? przeciez irnadzkim mowi sie bardzo rzadko...wlasciwie to glownie tublycy z krancow zachodnich...z malenkich miescinek w gorach....w sumie szkoda, bo to zajebisty jezyk. tez troche magiczny.....ale niestety historia nie glaszcze.....ojciec mojego wiewiora dostawal po glowie od swoich rodzicow za gadanie po irlandzku. bo irnadzki oznaczal glod. i brak mozliwosci emigrowania do uk.....czyli brak chleba. stad ta dziwnosc.....a ja umiem tylko dwie frazy po irnadzku....ich odpowiednik "kocham cie" czyli "moje serce" (bo nie ma na 'kochanie' slowa) i "moj tygrys" :) bardzo przydatne zwroty. :)

  • galaksy

    galaksy

    30 października 2010, 14:04

    Na cmentarzach uwielbiam te cudne światełka po zachodzie słońca. Tego nie da się porównać z niczym innym. A co do zgłaszania do moderacji... Ktoś zrobił to z całkiem innego powodu, tylko szukał pretekstu... Jestem tego pewna.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.