W zeszłym tygodniu nabyłam w Decathlonie hulahopa. Lekkie, dziecinne, za całe 21 zł. No bo czemu mam wydawać na azjatyckie kółko półtorej setki??? Za kolor, za ?masujące anionowe wypustki?... pierdu, pierdu, wrrrr
Chodziłam tydzień koło moich facetów, o pomoc żebrząc, bo nie potrafiłam rozłożyć, zapieczone spinacze utkwiły w plastiku głęboko. I prosiłam, i miauczałam. I nic.
Dzisiaj kijki mnie ominęły, a furia, którą w czasie chodzenia wyładowuję, musiała gdzieś znaleźć ujście. Złapałam wiertarkę, pokręciłam przy tych żelastwach zapieczonych. Otworzyłam. Zamiast obręczy mam rurkę pcv. Obejrzałam w środku, odrobinę pomyślałam, poczytałam odpowiednie fora fitnesowe, vitaliowe, inne sportowe. Do sklepu pobiegłam, kupiłam pół kilo ryżu. Lejkiem do rury wsypywałam, siłą woli przepychałam, jak się zatkało. Drugi koniec rurki książki mi trzymały, nie ośmieliły się puścić, bo cały czas warczałam. Upchałam wszystko, łyżeczka ziaren została. Obcęgi w dłoń, w obcęgi to żelastwo, ten spinaczyk zamykający. Nad palnik. Rozgrzałam do czerwoności, wsadziłam w rurę. Miejsce łączenia okleiłam wścieklepomarańczową naklejką, jakże pasującą do mojego nastroju.
I kręcę!!!!!
No pewnie, ze mi spada. Ale nie kręciłam od 24 lat. Na razie jednorazowo 45 sekund najdłużej. Wiem już, ze nie powinno spaść nisko, bo ciężar ryżu wali po stopach. Przypomniałam sobie hamowanie na kolanach.
Po 5 minutach jestem lekko mokra. To pisanie to przerwa. Odpoczynek
ps
w lewo bardzo ok
w prawo po kilku obrotach spada,
kostkę sobie stłukłam