Wszechświat nie chce żebym się odchudzała. Robi mi na złość i rzuca kłody pod nogi.
Ledwo zaczął się tydzień a ja dorobiłam się rwy kulszowej, wielkiego oparzenia na ramieniu i rozwalonego smartwatcha więc nawet nie wiem jak wyglądają moje kroczki. Chociaż chwilowo moja aktywność to tylko praca i krótkie spacery z piesełem. Żeby pozwolić sobie na coś więcej muszę najpierw pozbyć się bólu. No więc skoro ćwiczenia odpadają to miałam zająć się michą, ale N miał 2 dni wolnego i swoje kulinarne plany więc jadłospis, który utworzył mi chatGPT też się nie przydał.
Nie mówię, że się poddałam. Patrzę na to co i ile jem. Staram się jeść regularnie, dbam o nawodnienie. Kupiłam sobie litrowy bidon ze słomką i faktycznie działa. Musze zmuszać się żeby przygotować wodę, ale jak już jest, to bez problemu wypijam 2 litry w ciągu dnia. Denerwują mnie tylko te wzmożone wycieczki do toalety, ale przekonuje sama siebie, że kiedyś to się unormuje. Muszę być cierpliwa.
I to mój taki plan minimum, który działa od poniedziałku. licze na to, że z czasem będzie coraz lepiej i zacznę się bardziej angażować w to odchudzanie. I z jednej strony jestem zła, że wszystkie moje założenia i plany musiałam przeorganizować z drugiej myślę, że to nawet lepiej, że się tak stało (pomijam kwestie zdrowotne), bo podeszłam do tematu na spokojnie. Nie jest tak że nic nie robię, ale nie sa to spektakularne zmiany jak to zwykle miałam w zwyczaju. Długa lista punktów, którymi miałam się kierować w nowym życiu i na dłuższą metę nic z tego nie wychodziło. Zobaczymy czy teraz uda się osiągnąć sukces. Liczę na to, że tak, bo ostatnio pralka sprała większość moich ciuchów, a nie mam w planach kupować nowych.
Do usłyszenia 😘