Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3511
Komentarzy: 51
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 19 kwietnia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 73.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 lutego 2025 , Skomentuj

Hej wszystkim. 25 dni na orbitreku zaliczone, czyli 1/4 mojego wyzwania za mną. A zaszalałam dzisiaj bo spaliłam aż 290 kalorii w pół godziny... Opaska pokazuje mi że po tym treningu mam się regenerować 34 godziny... Czuję się zmęczona tak jakbym dosłownie cały dzień chodziła po górach. Średnie tętno miałam 140, a chwilami ponad 150 i się zastanawiam czy to czasem nie było za wysokie. Nie mogę jak na razie znaleźć sensownych informacji na ten temat, ale niby dobre cardio to jest na 70% tętna maksymalnego, więc chyba przesadziłam. 

Byliśmy dzisiaj u teściów i teściowa zrobiła pączki... nie zjadłam ani jednego! Zrobiła też eksperymentalnie tortille i tu już spróbowałam jedną. Policzyłam to sobie jako obiad. W domu zjadłam po prostu obiadokolację, ale dałam o połowę mniej kaszy i warzyw niż zawsze + pół kostki chudego twarogu. Przyznam, że jak jestem na diecie to mam problem z jedzeniem u innych, bo czuję że jest mi łatwiej popuścić pasa i na zasadzie " a co tam, i tak już zawaliłam dietę" zacząć pochłaniać wszystko bez opamiętania. Czułam, że jakbym zjadła jednego pączka, to już bym potem sięgnęła po kolejny i kolejny. Chwilami mnie kusiło, żeby tak właśnie zrobić. Druga sprawa, że mam duże trudności z oszacowaniem ile zjadłam. Jak gotuje sama, to wiem, jak wszystko przygotowuje, ile dodaje tłuszczu a tu jedna wielka niewiadoma. A wy jak macie, gdy jesteście u rodziny czy znajomych i częstują was różnymi pysznościami? Odmawiacie czy żeby nie robić przykrości gospodyni jecie, a w środku siebie żałujecie?

15 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. A jednak byłam w deficycie, bo waga dziś pokazała 75,6 kg. To aż 0,9 kg mniej w stosunku do ostatniego tygodnia, co mnie bardzo cieszy. Jeszcze tylko 2 kg dzieli mnie od "normalnego" BMI i utraty nadwagi. Normalnego w cudzysłowiu bo to nadal będzie za dużo, ale przynajmniej będę już po tej bezpieczniejszej stronie dla zdrowia...Prognoza osiągnięcia celu 60 kg przesunęła się z 27 września na 22 września.

Nie ukrywam, że było to trochę dla mnie zaskoczenie, bo przez ten tydzień jadłam całkowicie intuicyjnie i nie miałam momentów, żebym chociaż na chwilę poczuła się głodna, bo jadłam 4 posiłki dziennie. Nie jadłam też w 100% czysto, prawie codziennie wlatywały cheetosy i piłam to słodkie kakao z mlekiem. Oraz tosty. Z drugiej strony codziennie orbitrekowałam i robiłam te 6-7 tysięcy kroków.

Normalnie tak mnie to uskrzydliło, ten kolejny sukces. Już tylko 0,6 kg brakuje mi do pierwszego celu 75 kg i nagrody! Jak dobrze pójdzie, to mogę to osiągnąć w tydzień, co jest motywujące.

W nagrodę zjadłam dzisiaj pizzę na obiad. Żartuję, to nie była żadna nagroda za schudnięcie, tylko mąż zapragnął tak uczcić Walentynki. Z jednej strony nie chciałam zamawiać tej pizzy, z drugiej chyba trochę chciałam, bo dość szybko uległam. Dzięki temu odkryłam, że nie mam potrzeby jak na razie jeść takiego żarcia. Zamiast wielkiego wow i ulgi poczułam właściwie rozczarowanie. Pizze zamówiliśmy 3 małe różne i w zasadzie żadna nie powaliła mnie smakiem, a te ociekające tłuszczem kawałki wzbudzały we mnie trochę przerażenie. Zjadłam po jednym kawałku każdego rodzaju pizzy i w sumie na tym chciałam skończyć, ale mąż powiedział "No co ty, nie żartuj sobie" i zjadłam jeszcze jeden kawałek. Oczywiście żałowałam, bo poczułam się mega ociężała i z lekka było mi nie dobrze, mój żołądek już chyba nie daje sobie rady z takim tłustym żarciem. Naprawdę wolałabym zjeść mój standardowy obiadzik z kaszy, warzyw i twarogu. No ale plus jest taki, że mam nauczkę: nie ma co się napalać na to niezdrowe żarcie, bo wcale nie jest jakieś wspaniałe.

Mam też takie przemyślenia, że wolałabym świętować w jakiś inny sposób, niż jedzeniem. No tak jakoś się utarło, że u nas (mówię ogólnie, wiem że są wyjątki) świętuje się właśnie żarciem. Kiedyś może to miało sens, jak ludzie nie dojadali na co dzień, ale teraz, gdy wszystkiego jest pod dostatkiem, nie jest to nic nadzwyczajnego. Jeszcze te wszystkie święta wpływają jakoś tak.... luzująco na dietę. Bo po co w ogóle zaczynać dietę, jak zawsze będzie jakiś przerywnik. Co ciekawe, czytałam gdzieś że ludzie nie tyją wcale najwięcej w okresie Bożego Narodzenia, tylko właśnie w okresie przedświątecznym, bo ta atmosfera skłania do konsumowania przysmaków. Mam wrażenie, że podobnie jest w lutym, gdy zbliża się widmo Tłustego Czwartku. Już tydzień temu czytałam artykuł o tym, która cukiernia ma najlepsze pączki, a przecież w tym roku to święto jest wyjątkowo późno. No i czy po takim artykule nie chce się tego pączka już teraz?

Wracając do pizzy, żeby nie zatracić mojego pięknego wyniku na wadze, zjadłam dzisiaj skromne śniadanie - 1 tosta i jabłko. Potem poszliśmy z mężem na 40-minutowy spacer. Spaliłam nieźle kalorii bo chodziliśmy po dość górzystym lesie. Potem zakupy w biedrze. Ostatnio robimy jedne duże zakupy tylko raz w tygodniu, a nie jak wcześniej, że 3 razy byliśmy w tygodniu, a czasem nawet częściej. I to mi się podoba, bo nie muszę tak często walczyć z pokusami, które są już powystawiane na samym wejściu. Kupiliśmy masę zdrowego jedzonka. Zachęciłam męża żeby jadł więcej warzyw bo ostatnio u niego z tym było średnio. Jedyny grzech to serowe nachosy, ale to przez telewizję. Rano do śniadania oglądaliśmy Galileo i tam pokazywali produkcję nachosów i obojgu nam od razu się zachciało kupić. Jeszcze nie jadłam, leżą zamknięte w opakowaniu.

Wieczorem dałam czadu z orbitrekiem, spaliłam jeszcze więcej kalorii niż wczoraj (230) i moje tętno dochodziło nawet do 150. Już nie chodzę na samej jedynce, zwiększałam sobie poziom ciężkości treningu do 4. I teraz czuję zakwasy tu i tam, których już dawno nie czułam. Garmin pokazuje, że mam się 20 godzin regenerować po tym treningu.

Kolację sobie raczej odpuszczę, bo po tak obfitym obiedzie jeszcze mnie trzyma i nie mam w zasadzie ochoty nic jeść. Piję tylko kakao słodkie, bo boję się spadków cukru. No jednak mam  długą przerwę po posiłku bo już 7 godzin. Ale taka pizza co zjadłam mogła mieć nawet 1400 kalorii, sprawdzałam w necie (takie ogólne wyliczenia bo do tych zamawianych pizz nie ma) i 1 kawałek może mieć aż 365. Co prawda specjalnie wybierałam mniejsze kawałki, ale wolę dmuchać na zimne i już nic nie jeść. Z samej aktywności spaliłam już 530 kcal więc dziś będę mieć spalone łącznie ze spoczynkowym prawie 2400 kalorii, więc myślę, że i tak będzie deficyt.

W ogóle śmieszne, ale dzisiaj krzyczałam przez sen i dobrze pamiętam czemu. Śniło mi się że byłam w jakimś publicznym kiblu, gdzie stoją rzędem kabiny. I ktoś mi nagle zaczyna szarpać te drzwi. Ja krzyczę zajęte, zajęte a ta osoba nie odpuszcza. I w końcu drzwi puściły i jakaś baba mi wlazła do toalety a ja się na nią zaczęłam drzeć i darłam się tak, że obudziłam męża i siebie. Mąż zaczął mnie szturchać i się pytać, Kochanie, co się stało itp. a ja że nic, bo chciałam dalej spać. No nie przytrafia mi się takie coś normalnie. Chociaż sny mam mega realistyczne i czasem straszne.

Dzisiaj nie było drzemki, to chyba pójdę wcześniej spać. Już mnie w zasadzie muli. Uciekam.

14 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Dzisiaj byłam grzeczna, bo jutro ważenie. Na obiad kasza gryczana z warzywami mrożonymi i twarogiem. Stwierdziłam, że mogłabym jeść tak codziennie i tak będę robić z wyjątkiem wspólnych obiadów z mężem. 

Pochodzone na orbitreku. Dałam z siebie więcej niż zwykle. Chyba jeszcze nie spaliłam tyle kalorii w jednym treningu, zawsze to było ok. 150, a dzisiaj 200. 

Kolacja mała, 2 tosty i resztka pieczonej ciecierzycy. Cheetosów trzeci dzień nie ruszam bo mi się nie chce. Ja to mam jakieś skrzywienie, że najchętniej bym jadła codziennie to samo co wczoraj bo prostu nie chce mi się wymyślać posiłków. I jak wpadnę w jakiś ciąg to już tak jem i kupuję w kółko to samo...

Znowu dzisiaj wyświetliły mi się reklamy. Milki i potem jeszcze słój nutelli. Ech. Wiecie co mnie jeszcze wkurza w tych reklamach? Że w TV słodycze i fast foody reklamują ludzie chudzi. Nawet nie szczupli a tym bardziej nie z lekką nadwagą. No siedzi taka chuda modelka i zmysłowo ładuje sobie cukierka czekoladowego albo innego batona do ust. Albo sami chudzielce siedzą w maku. To tak nie wygląda, wystarczy przejść się do najbliższego fast fooda i zobaczyć cały przekrój społeczeństwa. Jeśli już muszą to reklamować, to ja bym sobie życzyła, żeby pokazywali prawdę i ostrzegali, do czego takie żarcie może prowadzić. Jak w tym spocie ostrzegawczym, co podjeżdża pulchna rodzinka do fast fooda i składa zamówienie, a pracownica mówi: nadciśnienie, cukrzyca typu 2 itp. Chciałabym żeby czekoladę reklamowała modelka plus size. Żeby się tak samo zmysłowo oblizywała i żeby przybliżyli jej poczwórny podbródek jak wkłada jedzenie do ust. Może do ludzi by coś w końcu dotarło. A tu programowanie społeczeństwa i okłamywanie: możesz jeść wszystkie te pyszności i być chudy. No chyba jak połkniesz tasiemca to tak. Albo masz szczęście być ektomorfikiem, ale to rzadkość.

Najbardziej przegrane w tym są dzieci. Bo nie mają jeszcze takiej świadomości żywieniowej i oglądają, że kinder mleczna kanapka to najlepszy sposób na głoda... Czytałam dzisiaj, że w Niemczech żeby walczyć z otyłością wśród dzieci planowali zakazać reklam słodyczy i innych niezdrowych produktów. Artykuły z roku 2023, ciekawe, czy im się udało.

Chciałabym doczekać czasów, gdzie te wszystkie wysokosmakowite i niezdrowe produkty będą miały ostrzeżenia jak na papierosach. Na opakowaniu czekolady stopa cukrzycowa. Na opakowaniu chipsów człowiek po udarze w szpitalu podłączony do aparatury. Na opakowaniu fast fooda zrakowiałe narządy. Wiadomo, i tak by ludzie kupowali, ale już by jakaś lampka z tyłu głowy się zapaliła, żeby nie robić tego za często. Z drugiej strony takie produkty uzależniają i można popaść w niezły ciąg. Wiem coś o tym, wiele ciągów słodyczowych już miałam w życiu i nie śmiem twierdzić, że nigdy mi się nie zdarzy.

Mąż mi mówił, że dołączył do jakiejś grupy na facebooku lidla czy czegoś tam, i ludzie tam ostrzegają się przed kupnem niektórych produktów fit. Że jakiś baton ma napis fit i że dużo białka, a w rzeczywistości zawiera olej palmowy i białka 14%, co jak na baton proteinowy szaleństwem nie jest. Jak to trzeba na każdym kroku uważać. Ja to za produktami fit akurat nie przepadam, nie smakują i jakoś szybko się po nich robię głodna. Mąż sportowiec to sobie kupuje, ale może bo wszystko przepala na treningu. 

13 lutego 2025 , Skomentuj

Hej. Dzisiaj pochodzone na orbitreku i przespane 2 h w ciągu dnia. 

Wyświetliła mi się dzisiaj chamska reklama czekolady (bodajże duża milka z orzechami laskowymi i toffi, nie pamiętam bo dawno nie jadłam a nie będę googlować) w przekroju i ogromnym powiększeniu. No ludzie. Czy to przez to, że we wczorajszym wpisie użyłam słowa czekolada? Obczajcie jakie chamstwo, człowiek walczy ze złymi nawykami i nie je słodyczy, stara się przeganiać je z myśli, a tu walną taką reklamę. To powinno być zakazane. Przy obecnej pladze otyłości, nadwagi i cukrzycy powinny być kary jak za reklamy papierosów czy innego ścierwa. Producent goowna oczywiście chce zarobić, chce żebyśmy konsumowali jak wściekli i uzależniali się od bezwartościowego żarcia. Za nic ma nasze zdrowie. Jakoś nie zauważyłam nigdy nigdzie reklamy kaszy gryczanej, sałaty czy kapusty pekińskiej. Wszędzie tylko ten syf!

Przypominałam sobie jak parę lat temu w grudniu zaczęły się te promocje na duże milki, w stylu jak kupisz 5 sztuk na raz to zapłacisz tylko 6 zł za jedną. I wtedy poległam. Potrafiłam zjeść taką dużą milkę na raz (pewnie dalej potrafię, ale nie będę sprawdzać) i zeżarłam w ciągu miesiąca z co najmniej 10 takich czekolad. W zaledwie miesiąc przytyłam 6 kg, osiągając najwyższą wagę w życiu 81 kg. Dobrze, że się opamiętałam.

Na pocieszenie, schudłam kiedyś w 2 miesiące z 74 kg do 64 kg, jedząc na obiad codziennie kaszę z koncentratem pomidorowym i cebulą. Była to kasza jaglana, do której obecnie mam awersję. Ciekawe, czy jedząc kaszę gryczaną osiągnęłabym taki sam efekt. 

Od wczoraj nie jem cheetosów i czuję, że wreszcie znika mi ta afta. Może zrobiła mi się od chrupków właśnie. W zasadzie to mogłabym zastąpić je pieczoną ciecierzycą. Ma przynajmniej białko i jest sycąca.

Dotąd posiłki jadłam wytrawne wszystkie (oprócz jabłka na drugie śniadanie). Dzisiaj znalazłam jakiegoś skyra waniliowego w lodówce i zjadłam do kolacji. Nie podszedł mi. Więcej nie kupię. Staram się ograniczać rzeczy słodkie, bo po nich człowiek szybko robi się głodny.

Jeszcze apropo tych reklam. Ja jestem wielkim hejterem reklam fast foodów i niezdrowego żarcia i zawsze się zarzekam, że tego, co mi jest nachalnie reklamowane, nigdy nie kupię. Ostatnio taka sytuacja: oglądamy z mężem telewizję i leci reklama kabanosów. Mega wnerwiająca. Mówię, że nigdy nic od nich nie kupię i od razu zapominam o całej sytuacji. Następnego dnia idziemy do biedry. Już przy wejściu zauważam promocję na kabanosy 3 w cenie 2 i jak zahipnotyzowana sięgam po jedną z nich i tak stoję i z jednej strony chcę kupić, a z drugiej czuję, że coś jest nie tak. Patrzę na makro, no mają dużo tłuszczu, ale są słone i mają białko...no i dawno nie jadłam... Zanim wrzuciłam do koszyka, mąż do mnie: przecież to te kabanosy z reklamy, co mówiłaś, że nigdy nie kupisz. Jak oparzona odłożyłam od razu na półkę. Widzicie jak to działa na podświadomość?

12 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Ale mi szybko dzień minął. Nastrój dzisiaj słaby. Może to przez pełnię księżyca? Drzemka krótsza niż zwykle. Nie mogłam zasnąć, po pół godzinie leżenia i słuchania o himalaistach włażących na K2 było mi zimno i poszłam po kołdrę. Potem zasnęłam i obudziłam się na końcówce jak już himalaiści spadali. Musiałam przewinąć prawie do początku.

Żeby się pocieszyć, upiekłam pysznego pizzowca (no suchy trochę). Miałam już dziś przez chwilę moment "a, walić to" gdzie przed oczami przewinęły mi się wirujące pączki z nadzieniem karpatkowym i czekolady. Trochę stresu dzisiaj miałam i to przez to. No ale nie złamałam się choć czuję się beznadziejnie. I ulana bardziej niż zwykle. Może to ta pełnia księżyca. Ciało chyba zatrzymuje wodę. No tak, pewnie przez to mam dziś twarz jak księżyc w pełni.

Bolesna afta nie znikła. Zwykle znikały po 1 dniu. I kaszlę dużo suchym kaszlem. Eeeeeech.

11 lutego 2025 , Komentarze (2)

Cześć wszystkim. Dzisiaj nadal bez energii, ale zamiast 3 godzin leżenia były tylko 2... jest progres :D. Po drzemce pochodziłam pół godziny na orbim. Spróbowałam wykrzesać z siebie więcej niż zwykle. Potem jeszcze pokręciłam się na twisterze obrotowym (mam taki bez linek, kosztował max 5 dych) i zrobiłam 1000 obrotów. Teraz siedzę i boli mnie brzuch z prawej strony, mam nadzieję że to zakwasy, a nie wątroba czy co tam innego.

Obiad dziś lepszy, uprażyłam sobie ciecierzycę ze słoika w piekarniku z solą i papryką wędzoną. Ugotowałam do tego kaszę gryczaną i dałam twarogu czosnkowego.

Chciałabym się ogarnąć z tymi drzemkami, bo nigdy jeszcze tak nie miałam, że od listopada prawie codziennie potrzebuję iść spać po obiedzie. Może jak przyjdzie wiosna to będzie łatwiej. No i muszę parę kilo zrzucić, bo przy tej wadze co mam teraz robiłam w zeszłym roku krzywą cukrową i wyszła niedobra. Na razie nic nie zrobię... po obiedzie jestem strasznie lejąca i odpływam. Ocet jabłkowy by pomógł, ale od zatrucia go nie piję, bo boję się o żołądek. No i dalej mam tą aftę, kwaśne jedzenie na razie nie za bardzo.

Dzisiaj mały sukces, bo nie zjadłam nic słodkiego oprócz małego jabłka. Nie piłam zwyczajowo mojego bogatego w cukier kakao. Jakoś nie miałam na nie ochoty.

10 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Dzisiaj miałam ogromny zjazd energetyczny. Obudziłam się zmęczona. Po obiedzie położyłam się na drzemkę... nie zasnęłam od razu, pooglądałam na yt jakieś filmiki i po godzinie odpłynęłam. Spałam 2 h jak kamień, nawet coś mi się śniło. Wstałam i zaczęłam się ogarniać... Na rozbudzenie orbitrek, potem poszłam się myć i właściwie była już pora kolacji.

Chyba spadła mi odporność bo zrobiła mi się afta na dziąśle.

Obiad miałam dziś niedobry :( Ten tydzień jem sama, bo mąż ma drugą zmianę i zawsze wtedy gotujemy osobno. Pomyślałam, że wykorzystam okazję na zużycie zapasów z szafek. Swego czasu nakupowałam różnych kasz, soczewic, ciecierzyc, mąk owsianych i innych takich wynalazków z myślą o zdrowym jedzeniu. No i teraz szafki pełne, a ja tego nie jem i wszystko powoli się przeterminowuje. Zawsze gotuje jakieś mięso na obiad jak jem z mężem, to pomyślałam, że ten tydzień zrobię sobie wegetariański. 

Więc na obiad ugotowałam kaszę jaglaną, która ma pół roku po terminie, do tego warzywa na patelnię i kawałek twarogu z czosnkiem. Jakie to było wstrętne... Kasza rozgotowana, bez smaku, nie cierpię jej. Warzyw już nigdy nie kupię w Auchan bo paskudne, wolę te z biedry. Twaróg pyszny, ale kaloryczny więc był tylko dodatkiem. Przyznam, że aby podrasować smak kaszy i ją w ogóle zjeść polałam ją keczupem. Po tym obiedzie nastąpił potężny wyrzut insuliny i tak mnie ścięło, że od razu się położyłam. Nie dam rady zjeść więcej tej kaszy...

Jutro coś lepszego wymyślę. Na kolację zjadłam 2 tosty (4 trójkąty) z chleba tostowego z serem żółtym, koncentratem i cebulą. Ostatnio mnie wzięło na te tosty i jem je codziennie. Plus piję kakao słodkie i jem małą miseczkę cheetosów. Nie jem z paczki tylko przesypuję do miseczki, a dokładnie do takiej małej szklanej salaterki do galaretek. Mieści tak 20-30 g chrupków. To mój trick by mieć kontrolę. Opakowanie zostawiam w kuchni i jak chcę dokładkę, to muszę po nią iść, ale nie jem więcej niż 2 miseczek cheetosów na raz. Dzisiaj zjadłam półtorej. Po kolacji czułam się pełna i pomyślałam, że właściwie nie wiem czy mam deficyt kalorii czy nie. Okaże się przy następnym ważeniu...

9 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Pochodzone dziś. I na orbitreku i na spacerze. Było -3 stopnie mrozu, ale słonecznie. W domyśle mieliśmy zrobić pół godziny a wyszło ponad godzinę... Skończyło się tym, że dostałam straszną pokrzywkę na udach i już w samochodzie drapałam się jak wściekła, myśląc, że oszaleję... Tak. Mam uczulenie na zimno, nie w sensie że nie lubię, tylko że jak pobędę zimą na dworze dłużej niż parę minut, dostaję pokrzywki na udach... W tym roku wycwaniłam się - noszę długą kurtkę i efekt jest taki, że na udach jest mniej pokrzywki, ale za to robi mi się bąbel pokrzywkowy na twarzy... Im dłużej przebywam na dworze, tym bardziej czuję drętwienie języka i gardła. Dlatego staram się za długo nie chodzić. Dzisiaj przesadziliśmy. 

Słabo, bo lubię spacerować i wiem że spacery są świetne na odchudzanie. Nadrabiam latem, zawsze wtedy więcej się jest na dworze i więcej ruchu.

Ciekawa jestem, czy ktoś z Was też ma takie objawy. Nie konsultowałam tego nigdy z lekarzem, bo objawy przechodzą jak wracam do domu w ciągu pół godziny. W Internecie jest raczej mało informacji na ten temat. 

8 lutego 2025 , Komentarze (2)

AaAAaa. Witajcie. Dzisiaj oto wielki dzień stawania na wadze. I co?! I gggggggwno, ważę 76,5 kg. Według pokrzepiającej aplikacji co prawda przybrałam 150 g przez tydzień (nie wiem czego), ale schudłam 16 g tłuszczu. No super. Jestem też niby odwodniona, ale mam 45 kg mięśni czyli wg wagi dobry i jestem napakowana. Wiek ciała 51 lat. 

Po tym tygodniu bez liczenia kcal nie wiedziałam co zobaczę na wadze, podświadomie liczyłam że będzie z kilo mniej... No przecież tak mało jadłam... Ta, mało a ani razu w ciągu dnia nie byłam głodna bo jak zgłodnieć jak jadłam 5 posiłków dziennie. No i ta pizza z restauracji ociekała tłuszczem i miała na pewno mnóstwo kcal. 

Jeszcze wczoraj zamiast zachowywać się przyzwoicie to postanowiłam się najeść za wszystkie czasy. Bardzo mądrze, akurat na dzień przed ważeniem. Na obiad zjadłam taką samą porcję jak mój mąż ważący (tylko) 10 kg więcej ode mnie. Pieczona pierś kurczaka z kupą frytek z piekarnika. A na kolację bułka z makrelą i jeszcze podebrałam mężowi. On swoje bułki nasmarował dodatkowo sosem tatarskim.

Wczoraj nawiedził mnie jeszcze pączek z nadzieniem karpatkowym z Biedronki. Nie uległam - normalnie zrobiłabym nalot na sklep. Skąd się biorą te głupie zachcianki? Bo raczej nie ma w tym pączku czegoś czego potrzebuję (cukier, taaak). Codziennie ostatnio piję kakao to słodzone niezdrowe co ma więcej cukru niż kakao i zaspokaja to moją chęć na słodycze. No i jem 20-40 g cheetosów.

A może to ten okres. Dzisiaj trzeci dzień. Obudziłam się taka opuchnięta i zgnieciona. Czuję się wielka, wręcz olbrzymia. Ciało jak z galarety, ta miękka rozlazła opona opadająca na biodra. Cellulit pod pachą... Twarz jak księżyc w pełni i podwójny podbród podlany wodą. 

AAAAaaaAAaaaa. Głupi cykl miesiączkowy.

Coś tam jednak próbuje mi powiedzieć że to jeszcze nie tragedia, bo dużo nie przytyłam, w zasadzie waga trzyma się dalej na tym samym poziomie. Dla pocieszenia wpisałam postęp w fitatu (tydzień temu tego nie zrobiłam). Prognoza osiągnięcia celu 60 kg to teraz 27 września, czyli 33 tygodni. Przedtem było na 11 października.

Obwodów nie mierzyłam bo centymetr mi się połamał na kilka kawałków... muszę kupić nowy.

No tak się wkurzyłam, że nie wiem. Jeszcze rano sprzątam, latam z mopem cała zgrzana, a opaska garmina brzęczy do mnie: Poruszaj się! AAAAAaaaaaaaaaaa.

Potem sobie usiadłam odpocząć a mąż poszedł na rower. Słońce świeci ale jest -3 stopnie. Załączyłam sobie jakiś film o odchudzaniu żeby dodać sobie motywacji i może coś w diecie poprawić bo wiem, że jest co.

Nie chce mi się wracać do liczenia kalorii. Muszę po prostu jeść lepszej jakości jedzenie i gotować sama...

Jak tak siedziałam, pod kocem, bo zimno, poczułam się źle, że tak siedzę. Dzisiaj moje ciało na myśl orbitrek krzyczało "Nie! Od jutra!", ale się zmusiłam i wlazłam na te pół godziny. Przynajmniej mam już 3000 kroków, zawsze lepiej niż nic. 

Nawet dodało mi to energii. Na chwilę. Głowa coś pobolewa. Kłuje trzustka. Czekam aż mąż wróci i pojedziemy na zakupy.

6 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Wczoraj obudziłam się cała połamana, z bólem pleców, barku, mięśni i drapaniem w gardle. Jakby całe moje ciało objął stan zapalny. Nie miałam siły ćwiczyć, zrobiłam tylko ok. 8000 kroków.

A dzisiaj dostałam okres. Cały dzień tak strasznie chciało mi się spać no i po obiedzie mnie zmogło. Jajniki rwą i kłują choć nie powinny. Odpuściłam ćwiczenia.

Jem dalej 5 posiłków dziennie, z czego 2 to owoc - rano była do tego mała miseczka chrupków orzechowych.

A i wczoraj dalej miałam ciśnienie na czekoladę, a że w domu była tylko 64% Wedla (nie lubię gorzkich, wolałabym mleczną) zjadłam 3 kostki do skyra z bananem. I to mi wystarczyło. A przed snem złapałam taką zgagę, że odechciało mi się na jakiś czas czekolad.

Obiady już normalne, nie pizza, tzn. ugotowałam sobie kaszę gryczaną z warzywami na patelnię i twarogiem. Jutro nie mam żadnego pomysłu na obiad. 

Nie mam jakiegoś wzmożonego apetytu podczas okresu. Zachcianki - tylko ta na czekoladę. Wydaje mi się, że właśnie jem mniej, niż normalnie i mam mniejszy apetyt. Wczoraj pół kolacji oddałam mężowi, dziś odsypałam chrupki z powrotem do paczki bo nie mogłam zjeść porcji którą sobie nasypałam.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.